Przenosiny

wtorek, 14 lutego 2012

KARDIOLOGIA DLA POCZĄTKUJĄCYCH

Przysięgam, że nie planowałam, że to dziki zbieg okoliczności, że akurat dzisiaj... w dniu świętego od obłąkanych (również obłąkanych z miłości) ja będę pisać o serduszkach.

Szal w serduszka wzbudził emocje oraz wyzwolił w niektórych chęć posiadania takowego. 
 

Stąd dzisiaj będzie wzorek, czyli jak sobie z dziurek zrobić serduszko. A w następnym odcinku (planowanym na piątek) będzie parę wskazówek, jak takowy szal stworzyć w sposób miły, szybki i przyjemny.

Zwyczajowej fotki kota na początku tutorialu nie będzie! Kto nie wie dlaczego, tego odsyłam do poprzedniej notki i niech sobie sam zobaczy, w czym jest problem.

Serduszko robi się z dziurek, czyli z narzuconych oczek. A skoro w rzędzie pojawi się "oczko narzucone", to zaraz po nim lub przed nim pojawi się manewr zwany "dwa oczka razem przerabiane na prawo", żeby nam ilość oczek nie rosła z rzędu na rząd. Pojawi się też "trzy oczka razem przerabiane na prawo", ale może nie wprowadzajmy już na początku nerwowej atmosfery. 

Wzór w postaci schematu wygląda tak:

Uwaga dla zaawansowanych użytkowniczek drutów i włóczki, te niezaawansowane pomijają ten akapit szerokim łukiem i nie zastanawiają się, w czym tkwi problem - te dwa razem na prawo można zróżnicować i zależnie od tego, po której stronie narzutu się pojawiają, pilnować, by odpowiednie oczko było na wierzchu tych dwóch razem (pierwsze lub drugie).

A teraz od początku.
Serduszko można wrobić w dowolnym miejscu robótki, ważne tylko, żeby robiąc pierwszy rząd wzoru, umieścić pierwsze narzucone oczko co najmniej 10 oczek od brzegu, żeby się nam zmieściło w kolejnych rzędach całe puchnące serduszko.
Ja robiłam próbkę z 24 oczek i w pierwszym rzędzie narzut zrobiłam po przerobieniu 12 oczek.

1. Punkt wyjścia jest zatem taki - jesteśmy na prawej stronie robótki i chcemy zacząć robić wzór serduszka.

2. Zaczynamy zatem robić pierwszy rząd wzoru. W moim przypadku zrobiłam 12 oczek prawych i doszłam do narzutu (kółeczko na schemacie). No to narzucamy, czyli zawijamy włóczkę wokół prawego drutu.
A zaraz potem musimy zrobić dwa razem na prawo (pusty trójkącik na schemacie). Dwa razem na prawo, czyli wbijamy drut nie w jedno oczko (jak przy zwykłym prawym oczku), tylko w dwa na raz

i przeciągamy przez nie nitkę - cud! z dwóch oczek mamy jedno.

3. Dalsze oczka robimy wszystkie na prawo do końca pierwszego rzędu. Drugi rząd robimy samymi lewymi oczkami. Po dwóch rzędach powinna być na drutach taka oto sytuacja - mamy pierwszą dziurkę z serduszka.

4. Teraz przystępujemy do robienia 3. rzędu ze schematu, gdzie widać, że będziemy mieć dwa narzucone oczka i dwa razy dwa oczka przerobione razem na prawo (dwa kółeczka i dwa puste trójkąty). Robimy zatem prawe oczka (o dwa mniej niż w pierwszym rzędzie, czyli u mnie 10 prawych, bo w pierwszym robiłam ich 12, jak się komuś nie chce liczyć, to trzeba sobie zapamiętać, że trzeba się zatrzymać dwa oczka przed narzuconym w poprzednim rzędzie oczkiem, dwa oczka przed dziurką, jakkolwiek dwuznacznie by to brzmiało). I teraz dwa razem na prawo, co już umiemy.
Robimy narzut, czyli zawijamy włóczkę na prawym drucie.
Następnie jedno prawe (pusta kratka między kółeczkami na schemacie w trzecim rzędzie) i to prawe musi nam wypaść na dziurze z poprzedniego rzędu. Drugi narzut, bo doszliśmy w schemacie do drugiego kółeczka.
I w ramach finiszu dwa razem.
Ufff, do końca rzędu robimy prawe i w czwartym, parzystym rzędzie same lewe.
Po zrobieniu czterech rzędów wzoru na drucie jest takie coś:

5. Robimy piąty rząd zgodnie ze schematem, czyli zaczynamy od prawych (o jedno prawe mniej niż w poprzednim rzędzie, czyli zatrzymujemy się znowu dwa oczka przed narzutem z poprzedniego rzędu), później dwa razem, narzut, trzy prawe, narzut, dwa razem i prawe do końca. Szósty rząd robimy same lewe. Na drucie powinno być tak:

6. Po ósmym rzędzie powinno być tak:

7. A po dziesiątym tak:

8. W rzędzie jedenastym musimy pamiętać, że pojawia się trzeci narzut, czyli trzecia środkowa dziurka we wzorze. Po dwunastu rzędach jest tak:

9. Po czternastu tak:

10. A w piętnastym rzędzie zamiast dwa razem, mamy czarny trójkącik w schemacie, czyli trzy razem. Które robi się tak jak dwa razem, ale drut wbija się nie w dwa a w trzy oczka jednocześnie (jeśli robimy z grubej włóczki, to można sobie dopomóc szydełkiem w czasie przeciągania przez te trzy na raz).

11. Po zrobieniu szesnastego rzędu lewymi i jeszcze kliku rzędów nieparzystych prawymi i parzystych lewymi oczkami mamy na drutach śliczne, trochę nieforemne serduszko.


I jeszcze jedno - w moim szalu rzędy serduszek były poprzedzielane rzędem dziurek ażuru - taki rząd robi się tak:

1.oczko brzegowe, *1 narzut, dwa razem na prawo* (powtarzać wzór miedzy gwiazdkami do wyczerpania oczek na drucie, 1oczko brzegowe (lub bez oczka brzegowego, jeśli oczka nam się skończyły przy ostatnim dwa razem na prawo)

Wtedy można sobie zrobić serduszka w poliniowanych rzędach:


W następnym odcinku (piątkowym prawdopodobnie) będzie o:
- zaprojektowaniu ułożenia serduszek w szalu, czyli jak narysować, czego dusza pragnie,
- zrobieniu szala tak inteligentnie, żeby na obu końcach serduszka były w tą samą stronę,
- z powodu chęci bycia inteligentnym (patrz punkt wcześniej) będzie też o nabieraniu oczek na prowizoryczny szydełkowy łańcuszek i magicznym robieniu w dwie strony.

A teraz udam się dostojnie w kierunku kuchni i przygotuję odświętną obiado-wieczerzę z okazji Dnia Obłąkanych z Miłości. W ramach wykwintnego obiadu będzie spaghetti (bo czerwone i Ślubny pała do tej potrawy pozytywnymi emocjami) z mozzarellą (bo da się z niej stworzyć namiastkę serduszkowego kształtu i do mozzarelli to ja pałam tym i owym) i wino, dużo wina.

niedziela, 12 lutego 2012

LAMPY, TŁUCZKI, SMĘTNE ZWISY I INNE CUDA-WIANKI

Przede wszystkim uprasza się odwiedzających o to, by nie panikowali z powodu chwilowych przerw w dostawie nowych wpisów.
Intensywnie Kreatywna Ja żyję (może nieco zbyt intensywnie), mam się doskonale (zazwyczaj), ale usiłuję sobie po przeprowadzce poukładać na nowo życie rodzinne, domowe, zawodowe, naukowe, towarzyskie, czytelnicze i robótkowe. W tym momencie mam wrażenie, że to nie ja układam sobie obowiązki i przyjemności na nowo, ale że to one układają mi czas po swojemu. Poddaję się temu ze spokojem i czekam, co z tego wyjdzie.

Miałam w planach zajęcie się blogiem w czwartek przed południem... w środę wieczorem okazało się, że życie zawodowe zadzwoniło, przydzwoniło i w czwartek gościłam przedstawicieli firmy produkującej napój z chmielu domagających się współpracy z psychologiem zarządzania... Skoro nie w czwartek, to może w piątek? Piątek okazał się dniem głębokiego czarnowidztwa, paniki, przewidywań końca świata i w ogóle potrzeby przytulenia się do kaloryfera, zagrzebania się w kocyk i odmowy współpracy z całym światem. Wieszczenie katastrofy na skalę kosmiczną na blogu odpada, więc wpis został przełożony na sobotę. Sobota... Rano najpierw dorwało mnie w swoje łapy życie zawodowe, później domowe, a kiedy już miałam nadzieję, że oto zasiądę, napiszę, poudzielam się w komentarzach, to okazało się, że jest dwie godziny później, niż mi się wydawało i nie czas na wirtual, bo w realu, to mamy gości za dwie godziny, a tu wystawnego obiadu z deserem nawet w postaci produktów w lodówce nie było.
Iiiii dlatego jestem dziś i będzie całe mnóstwo dziwnych rzeczy: lampy, tłuczki do mięsa, smętne zwisy, słoń, automobil i czarna wdowa.

*** Czarna wdowa***
Problem jest!!! Duży, ma jakieś 25 metrów. Z tkaninami na okna... a raczej z naszym sentymentem do tkanin na oknach.
Przez naście lat żyliśmy w przestrzeniach, w których nigdy nie wisiały żadne firany lub zasłony. Żaluzje były, rolety bambusowe, ekrany materiałowe, proste i eleganckie, nic nie było, ale nigdy na żadnym karniszu nie zawisły tkaniny marszczone lub nie. Jak pisałam wcześniej, na Róg kupiliśmy tkaninę, przyłożyliśmy wstępnie do okien... oj... a nawet ojoj... nie podoba nam się, że nam wisi, zwisa, puszy, stroszy, marszczy, nie marszczy i w ogóle. Co gorsze, jest wielkie prawdopodobieństwo, że nie ważne, co by zawisło, to wywoła u nas lekki wstrząs obrzydzeniowy. W tym momencie decyzja jest taka, że jednak uszyję jeden komplet tych firano-zasłon, wyprasuję porządnie, powiesimy i pożyjemy z nim jakieś dwa dni i albo się przyzwyczaimy, albo trzeba będzie myśleć o jakimś bardzo alternatywnym pomyśle na okna. Jakby co, to zostanę z 25 metrami tkaniny nadającej się na uszycie prześlicznych białych halek petticoat -ewentualne chętne na takowe, mam nadzieję, szybko znajdę :)))
Ale! W poprzedniej notce pisałam, że czarna tkanina okienna ma wielkie możliwości sceniczne i w trzy sekundy zamienia każdego w popisową czarną wdowę. Dowód rzeczowy w postaci upiornej fotografii zamieszczam poniżej. Informuję, że straszę gościnnie tylko w temperaturach powyżej zera.

Z metrami białej tkaniny ganiał po chałupie Ślubny, wyglądał jak uciekająca panna młoda z metrami niesfornego welonu ciągnącego się z tyłu, zaczepiał się o wszystko, spowijał się, zawijał i domagał noszenia trenu za nim. Zdjęć brak, bo tren musiałam podtrzymywać ja, a Mały z powodu braku kciuka aparatu fotograficznego nie obsługuje :)

***Ballada o tłuczku*** 
Pamiętam, że pojawiły się żądania zaprezentowania kuchni w stanie intensywnego użytkowania. Przysięgam, miałam dobre chęci wczoraj, wykorzystując fakt, że i tak musiałam przygotować obiadek proszony. Na obiadek były roladki z kurczaka z nadzieniem urozmaiconym. Ślubny miał uwieczniać poszczególne etapy kucharzenia, żebym ja nie upaprała aparatu surowym mięchem, suszonym pomidorkiem lub oliwą. No i Ślubny uwiecznił!... moment walenia po mięsku tłuczkiem drewnianym... i w sumie nie wiem, czy mi się Ślubny zestresował, że jak źle zdjęcie zrobi, to tym tłuczkiem sam oberwie, czy doszedł do wniosku, że udokumentował najbardziej doniosły moment gotowania i więcej nie trzeba, ale zrobił dwa zdjęcia, słownie: dwa, przy czym oba pokazują mnie, jak łupię tym tłuczkiem... A ja się tak zajęłam "wyrabianiem się w czasie", że nawet nie pytałam, czy cyka te fotki. No to proszę bardzo - ja, kurczaczek nieżywy i tłuczek w formie rozmazanej plamy.


***Lampa i smętny zwis***
Srebrno-czarny szal został wykończony w swej części głównej, prostej i nieskomplikowanej. Teraz przyszedł czas na robienie ozdobnych, bizantyjskich końcówek. Będą drutowo-szydełkowe, dość duże, żeby szal wydłużyć do około dwóch metrów i tak jak planowałam od początku z czarnej matowej bawełny. Przy okazji powinny pomóc w utrzymaniu szala w ryzach - bawełna na drutach ma to do siebie, że potrafi się w czasie roboty bardzo wyciągać w różne dziwne strony. Mój szal wygląda obecnie, jakby był po lewej stronie dłuższy o dwadzieścia centymetrów niż po prawej. Blokowanie go wyrówna i wyprostuje, ale szydełkowe końce powinny uczynić cały proces łatwiejszym i uniemożliwić "narowienie się" całości w użytkowaniu. Część główna, mało interesująca i smętnie zwisająca została uwieczniona na bardzo interesującym i sprężystym pałąku od salonowej lampy.

Lampa jest prosta, ciekawie niesymetryczna i oczywiście biała z czarną podstawą. I przypomina mi kopytko... no co ja poradzę, że ja muszę chyba wszystko w tym mieszkaniu nazwać.

***Słoń i automobil***
Skoro czarno-srebrny szal zaczyna się wykańczać, to trzeba było pomyśleć, co dalej. I dalej będzie - szydełko. Dawno nie było niczego całego szydełkowego. I tu pojawia się dylemat. Mam przecudną rudą bawełnę. Mogę z niej zrobić szydełkowy szal albo szydełkową bluzeczkę, bardzo ozdobną, do noszenia na golfikach, topach lub innych obcisłych odzieniach spodnich. 
No i nie wiem, czuję się jak ten osiołek, co to mu w żłoby... i tak dalej.
Nawet zdjęcia rudej bawełny zrobiłam dwa - jedno ze słoniem i drugie z automobilem.

Obie figurki to pamiątki ze szczególnym znaczeniem dla Ślubnego i nawet stoją "u niego" na antresoli.

To co mam zrobić - bluzeczkę czy szal? Szal czy bluzeczkę? A może ni to, ni to, tylko coś innego... help... help...

***Cuda-wianki***
Proszę bardzo - cudo-wianek, żeby znowu nie było, że "a gdzie kot?". Kot, w wersji "mam dość tych domowych paparazzi", wdzięcznie udrapowany na oparciu łóżka.

środa, 8 lutego 2012

POZYTYWNY FINISZ

Jak na mnie to turkusowa Tanit-Isis okazała się projektem bardzo długodystansowym (pierwszy raz zająknęłam się o niej na początku stycznia). W trakcie oczywiście pokazałam w całej rozciągłości, co to znaczy, że kobieta zmienną jest i unicestwiłam zaczątek wykończenia dekoltu, czego nie żałuję, bo teraz jest znacznie lepiej i prościej, i lepiej, i prościej...

Oto bluzeczka w wersji grzecznej, z malutkim dekoltem, czyli wersja na mrozy.

Rękawy jak widać wyszły trzy czwarte, ale turkusowej włóczki zostało może dwa metry.

W wersji mniej grzecznej można pokazać jedno ramię.

A w najmniej grzecznej - narażając na reumatyzm całą obręcz barkową - można pokazać oba ramiona.

I nie wiem czemu, bo to ani czerwień, ani normalna zieleń, ale ten sweterek w takim zestawie kolorystycznym, prawdopodobnie przez białe wykończenia, nieodparcie kojarzy mi się ze sweterkiem bożonarodzeniowym. Czyli jest idealny dla zamieszkującej na Rogu Renifera :) (Właśnie przed chwilą podawałam komuś adres i co? I oczywiście wszystko było poważnie i statecznie, dopóki nie powiedziałam, na jakiej ulicy mieszkamy... chichotom nie było końca. )

Robiony od dołu i w talii, pomimo wzoru w romby, był zwężany, a później ponownie poszerzany. Może nie wygląda to idealnie, ale ja lubię, jak mi się sweterek w talii układa, a nie wisi, a przy tym wzorze każdy sposób zmniejszania liczby oczek byłby jakoś widoczny.
I podsumowując: po pierwsze nie mam już zapasów turkusu (sukienka plus powyższa bluzeczka wyczerpały stan posiadania); po drugie efekt końcowy jest bardziej niż zadowalający, ale tak to już jest z projektami robionymi z resztek i "na gorąco", z głowy, często bez konkretnego planu na całość.

Drugi motek srebrnej czerni został wyciągnięty i szal się zaczął dziać. Oczywiście zaczynam niejako od środka, no prawie. Robię część główną, z tej oszałamiającej karnawałowej nitki, a ozdobne będą brzegi, ale robione z matowej czarnej bawełny, czyli podobnie jak w karnawałowej chuście z tej samej nitki. Na razie smętne, srebrno-czarne zewłoki szala wyglądają tak:

Jak widać resztka turkusu została wykorzystana jako szydełkowy łańcuszek do nabrania oczek, przecież nic się nie może zmarnować.

A teraz będzie nostalgicznie. Ale od początku. 
Testuję swoją nową pralkę, jaką też ona może uczynić krzywdę różnym tkaninom i ubraniom. (Od razu napiszę, że pralka wykazuje się wielkim zrozumieniem wobec potrzeb moich dziergadeł i pierze je grzecznie, krzywdy nie czyniąc.) Dzisiaj wrzuciłam w jej czeluście wełniany Projekt Lotny, ale wydało mi się jakoś tak mało, więc przejrzałam, czy coś czarnego nie potrzebuje odświeżenia. Potrzebowało. A raczej potrzebował - mój pierwszy wydziergany szal. Z wieeeeelkim jak słoń błędem popełnionym w trakcie dziergania - liczba serduszek na jednym i drugim końcu się nie zgadza... nie pytajcie, jak ja to zrobiłam, nie wiem. Dziergałam go na akord, kurcgalopem, w zasadzie w dwie noce, bo był mi potrzebny jako dodatek do sukienki na wesele w rodzinie. Istniała obawa, że końcówkę będę robić na sobie, w kościele pod ławką, pilnując, żeby się kłębek nie wyturlał przed ołtarz.

Mimo prostoty i błędu darzymy się z Szalem Nie Mojo-Weselnym wielką sympatią i noszę go w formie wiszącej i zamotanej często i do wszystkiego.

Małe PS - Wyciągnęłam dziś zwoje materiału na firanki. Najpierw czarnego... w jednym kawałku doskonale się sprawdza jako wdowi welon spowijający od stóp do głów... Lady Gaga i jej stylizacje wysiadają przy takim welonie... 
W białe też się omotam, w końcu będę wiedziała, jak to jest iść w welonie i bieli do ślubu... (zadziwionym sprzecznością w zeznaniach wyjaśniam, że Ślubny jest Ślubnym oficjalnym, ale "urzędowym", a nie "kościelnym" i białe welony dowolnej długości zostały pogardliwie pominięte).

niedziela, 5 lutego 2012

MAKARON W LENIWĄ NIEDZIELĘ

Leniwam...
Bardzo...
Niedzielnie...
Nasłoneczniamy się z Małym na Lotniskowcu...
Kawa nie chce się sama zrobić...
Ślubny zrobił ;)))

A poważnie, ale nadal leniwie, to dzisiaj będzie szybki kurs, jak zrobić wzorek z tropikalnego oranżu (w ramach ekspiacji - wyjaśnię na końcu, za co ta pokuta). Będzie bardzo dużo zdjęć Małego i pewnie jeszcze parę innych kwestii, bo to weekend przecież, a ja w weekendy piszę notki-składaki.

***
Na początek wzorek z przeplatanych oczek, który w jednym z komentarzy do poprzedniej notki nazwano "makaronowym", a mnie się ta nazwa bardzo spodobała, bo przecież się w tym ściegu nawija :).
Oczywiście zaczynamy od zachęcającej fotki kota - "w przyszłość patrzę".

Zakładamy na dzień dobry, że będziemy ze sobą krzyżować sześć oczek (3+3), dlatego nabieramy liczbę oczek podzielną przez sześć. Robimy kilka rzędów ściegiem francuskim (na prawej stronie same prawe oczka i na lewej stronie robótki same prawe oczka). Wiadomość dla początkujących - taki ścieg wygląda jak poziome żeberka i ma tę cudowną cechę, że robótka się nie zwija na końcu, czyli nie walczymy z rulonikiem na brzegu. (Oczywiście przed i po makaronowym wzorze można robić wszystko, co dusza zapragnie - same prawe, same lewe, ryż, ścieg francuski, ale dla potrzeb szkoleniowych francuski jest najlepszy, bo zawsze, w każdym rzędzie wszystko przerabiamy na prawo.)

Mamy zatem taką oto pozycję wyjściową:

Przystępujemy do produkcji dłuuuuuuuugich oczek. Będziemy się nawijać makaron, czyli w każde oczko (oba brzegowe też!) będziemy wbijać drut tak, jakbyśmy chcieli zrobić oczko prawe:

Ale po wbiciu w oczko nawiniemy sobie na ten wbity drut włóczkę trzy razy (można sobie nawinąć więcej razy ten włóczkowy makaron, wtedy oczka wyjdą nam dłuższe):

I taki prawy drut z nawinięta włóczką przeciągamy jak oczko prawe i lecimy dalej - wbijamy drut w kolejne oczko, nawijamy trzy razy, przeciągamy. Tym sposobem po zakończeniu rzędu mamy na drucie potrójnie nawinięte oczka, czyli bardzo dużo włóczki:

Teraz oczka będziemy odwijać, po sześć na raz. Przekładamy zatem na prawy drut pierwsze sześć oczek, jednocześnie odwijając je po kolei:

Te sześć odwiniętych oczek przekładamy z powrotem na lewy drut:

I teraz dochodzimy do niecnej czynności krzyżowania. Zrobimy to według następującego schematu - oczko 4., 5. i 6. wylądują jako pierwsze, a 1., 2. i 3. polezą na koniec:

Oooo, przepraszam, zła numeracja! To jeszcze raz:

Sugeruję wspomożenie się szydełkiem i poukładanie sobie na drucie oczek we właściwej kolejności właśnie przy pomocy szydełkowego haczyka. Kiedy mamy je już w porządku 4., 5., 6., 1., 2., 3., to przerabiamy je po kolei na prawo (dość ścisło, żeby nam się nie rozłaziło):

I zabieramy się za krzyżowanie kolejnej szóstki oczek, i kolejnej, i kolejnej:

Następny rząd po skrzyżowaniu też robimy dość ścisło, żeby wyglądało porządnie:

I to cała magia makaronowego wzoru - same prawe, no dobrze, niektóre dłuższe niż normalnie, a efekt niecodzienny. Można oczywiście krzyżować dowolną liczbę oczek: 2x2 czy 4x4. I można sobie ten makaron powtarzać dowolnie, na przykład tak, jak w rękawach Tropikalnego Oranżu:

Tradycyjnie, dla tych, co wytrwali i doczytali tutorial do końca, jest zdjęcie kota numer dwa. Dziś będzie nie jedno, nie dwa, nie trzy nawet, a cała leniwa, niedzielna sesja fotograficzna.

***
Leniwa niedziela Małego w obiektywie

Przez chwilę należy się posnuć, w poszukiwaniu najlepszego, czytaj: najbardziej nasłonecznionego miejsca do poleżenia.
Mina na zdjęciu - "bez entuzjazmu" - i dziwnym trafem odpowiada dokładnie mojej postawie rodzinnej i społecznej z dzisiejszego przedpołudnia - "I will rise, but I won't shine", co nawet Ślubnemu ku przestrodze wyhaftowałam na zakładce:


Szybko okazuje się, że nie ma to jak Lotniskowiec, ustawiony na wprost dwóch wielkich okien.

Teraz jest tylko kwestia, która poducha i który boczek.

I z kota "bez entuzjazmu" robię się "słodziak numer jeden".

I czasem nawet udaje, że nie śpi, ale tylko czasem.

Bo przecież nie ma jak długa drzemka.

A jak się znudzi na górze, to można zejść i poleżeć pod stolikiem.

***
Rzadko się zdarza, żebym się odnosiła do wydarzeń bieżących, ale są wyjątki. Wisława Szymborska - oglądałam dzisiaj po raz drugi film Katarzyny Kolendy-Zaleskiej "Życie czasami bywa znośne" i dopiero dzisiaj do mnie dotarło, czemu mnie wiadomość o tej śmierci tak zasmuciła. Nie dlatego, że zmarła SZYMBORSKA (przez duże wszystkie litery), nie dlatego, że odeszła noblistka, nie dlatego, że nam się dorobek rodzimej poezji już nie powiększy i na pewno nie dlatego, że powinno mi być smutno, kiedy Wielcy (dowolnie definiowani) odchodzą. Smutno mi, bo odeszła kobieta, która był wielka duchem, dziecięco wrażliwa na świat dokoła niej i ten świat tak niekoturnowo opisująca, taka cudowna i taka normalna zarazem. I jednego chciałabym się od niej nauczyć - dystansu do siebie i umiejętności przekłuwania balonika z napisem "moje wielkie, doceniane przez wszystkich ego".
No i jeszcze jedno - to jej zawdzięczam szóstkę z matury z języka polskiego. Było wiadomo, że na maturze będzie Szymborska, bo Nobel był świeży jak bułeczka o szóstej rano w piekarni i rzeczywiście była :) Wiersz "Nic dwa razy" jakoś mi został w głowie do dziś. Bardzo adekwatnie do sytuacji.

***
I jeszcze jedna kwestia niecodzienna tutaj - muzycznie będzie na blogu. Od kilku dni przyczepiła się do nas piosenka "Somebody That I Used to Know"(oryginał w wykonaniu Gotye). Przeczesując zasoby sieci, Ślubny znalazł perełkę. Skąd ludziom przychodzą do głowy TAAAKIE pomysły, to ja nie wiem. Genialne, sami zobaczcie - cover "Somebody That I Used to Know" zaaranżowany na cztery głosy, dziesięć dłoni i jedną gitarę, czyli grupa Walk Off the Earth. Uwaga! Uzależnia! Uwaga druga! Brodacz jest nie do przebicia :)))



***
Ekspiacja i eksplanacja będzie jeszcze. Pisałam, że leniwam? Pisałam. Że niedziela spędza się w bliskiej "leżałości" z Małym na Lotniskowcu? Pisałam. Że z powodu lenistwa i "leżałości" nie tknęłam nawet małym paluszkiem lewej ręki tkanin na okna? Właśnie piszę i przepraszam, bo myślałam, że Wam jutro machnę sesję fotograficzną "Nowy Design Okienny Rogu Renifera", ale z powodu lenistwa szyjącej zdjęcia zostały odwołane. Aaaaa na dodatek, żeby nie było, że to tylko moje lenistwo jest powodem - to Ślubny zaraził się lenistwem od pozostałych domowników i nie wykazał chęci skakania po drabinkach i wieszania nowo uszytych zasłon, firan, czy jak tam zwał te metry tkanin. Dlatego uprzedzam, że zapewne zajmę się tym dopiero za tydzień... o ile znowu nie zaświeci słońce i nie pozazdroszczę Małemu wylegiwania się na sofie. A w ramach pokuty był ten makaronowy tutorial i dużo kocia, więc mam nadzieję, że zostało mi wybaczone.

***
Aaaaaaaaaaaaa, zapomniałam. Moje ulubione seriale (specjalnie dla Moniki Magdaleny, ale już bez banerków i nominowania kolejnych osób :)
Tylko pięć? Powinnam zakrzyknąć:
- Battlestar Galactica - Ślubny pokazał mi to cudo dość późno, ale było warto. Planujemy już kolejny maraton, czyli obejrzenie wszystkiego w HD.
- Firefly - kochamy, bardzo, czemu tego tak mało, mogę podpisać jakąś petycję o nakręcenie ciągu dalszego.
- Gilmore Girls - boooo... Rory tyle czyta :)))
- Big Bang Theory - bazinga!!!
- Grey's Anatomy, czyli Chirurdzy - jakiś medyczny serial musi być, a Dr House zjechał z jakością
- True Blood - ostatni sezon darzę szczególnym szacunkiem, bo dawno się tak nie śmiałam z wampirów
- Dexter - lubimy mimo, że ma wzloty i upadki
- i jeszcze Mentalista, Leverage, White Collar, Castle i paręnaście innych
- i Ślubny kazał napisać, że wielki potencjał mają seriale kanadyjskie :) Bo on takie egzotyczne rzeczy ogląda :)))

piątek, 3 lutego 2012

DUŻA RZECZ, A CIESZY

Panie i panowie, z dumą i ulgą prezentuję najważniejszy mebel w domu - ochrzczony Krążownikiem (żeby pasował do salonowego Lotniskowca). Przy czym słowo "mebel" jest jak najbardziej uzasadnione, bo gabaryty ma toto słuszne.

Powierzchnia wylegiwania wystarcza dla dwóch osób dorosłych słusznego wzrostu oraz jednego kota pluchatego znacznej długości. Kot docenia także możliwość wyciągania się z boku na skórzanej ramie oraz na górze zagłówka. Ślubny po pierwszej nocy miał wątpliwości, czy jednak nie przesadził z twardością materaca. Po drugiej nocy jego wątpliwości nieco zbladły. Ja już po nocy testowej wiedziałam, że jest ok, ale ja najchętniej sypiałabym na desce i prawie na płasko, więc Krążownik mnie zachwyca.

Posiadanie łóżka i koniec spania na materacu na podłodze podniosły nam komfort życia i bycia o jakieś dwieście procent. Jedyny problem jest taki, że łoże dojechało dosłownie prosto od producenta i "pachnie świeżością", czyli śmierdzi nowym materiałem syntetycznym, skórą, płytą wiórową i gąbką - mieszanka dziwna. Na szczęście po wyjęciu z opakowań i folii wietrzeje dość szybko. 
I zapomniałam napisać, że jak przyjechał Lotniskowiec do salonu, też prosto od producenta, to pachniał jak świeżo otwarte opakowanie puzzli - to lubię - ale też wietrzeje piorunem, a odświeżacza powietrza o zapachu nowych puzzli jeszcze nie znalazłam :)

Kontynuując temat wykończeniowo-wnętrzarski, to muszę jeszcze donieść, że doniesiono kurierem tkaniny na okna. Szycie planowane na weekend.

W sypialni i u mamy będzie na oknach sama biel. Natomiast w salonie będzie biel z pasami czerni z boku. 
Tego, jak się materiał będzie zachowywał pod stopka maszyny, jeszcze nie sprawdzałam, żyję nadzieją, że mam bardzo uniwersalną maszynę wszystkoszyjącą.

A teraz największy sukces, Tanit-Isis po unicestwieniu złego pomysłu na wykończenie góry, złapał drugi oddech. Przy akompaniamencie Murakamiego "Sputnik Sweetheart" powstał poprawiony odwijany kołnierz i ściągacz na dole. Teraz tylko dwa rękawy robione techniką "ile w kłębku zostało" i będzie. Przy czym sweterek w czasie przymiarki okazał się ciuszkiem domowym z wielkim potencjałem i można go nosić grzecznie, mniej grzecznie lub bardzo niegrzecznie, zależnie od tego, jaki dekolt sobie człowiek wyciągnie. Do jeansów będzie genialny.

Na zdjęciu oprócz sweterka jest też drugi kłębek srebrnej czerni, boooooooooo... po spędzeniu wczoraj około dwóch godzin na oglądaniu ażurowych wzorów i nawet wydrukowaniu jednego, doszłam do wniosku, że ażury to jednak nie do tego projektu i będzie szal oparty na oczkach prawych i ozdobnym ściegu z przekładanych wydłużonych oczek, który to ścieg pojawił się już w Tropikalnym Oranżu (fotka poniżej). Pomysł na wykończenie brzegów szala jeszcze nie istnieje, ale na pewno urodzi się w trakcie.

I jeszcze raz, publicznie dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednią, twarzową notką - czuję się... oj... przede wszystkim wdzięczna i lekko "zmięszana"... i dziękuję... bardzo.