Skończyłam wczoraj jeden rękaw Stańczyka. Na wszelki wypadek nie cięłam nitki na końcu (taki akt jasnowidzenia mnie dopadł). Wyrwałam Małemu spod tyłka papierową formę, przypięłam toto - idealnie. Przyfastrygowałam do korpusu i... wyszło zgodnie z założeniami. Długość jak należy. Nietypowość na poziomie nawet powyżej mojej średniej, ale... Niby miałam świadomość, że rękaw tak robiony będzie bardzo szeroki na dole. A im szerszy, tym mniej funkcjonalny. Ale fruwalność i frywolność gotowego rękawa skojarzyła mi się raczej z błazenadą niż Stańczykiem. A przecież nie zależy mi na sweterku wiszącym w szafie i robiącym wrażenie. Ja chcę ciuch do noszenia i wyglądania na mnie a nie na wieszaku.
Nie rzuciłam się do prucia od razu, bo przecież obiecałam, że pokażę efekt walki. A ja nie polityk, obietnic dotrzymuję. Więc rano wystroiłam denatkę, przy okazji spełniając prośbę Edi-bk, by pokazać korpusik :). Rękaw jest przypięty, spięty szpilkami, bez wykończenia i blokowania, więc trochę bezkształtny i zwinięty, ale i tak widać, że jest szeeeeeroko. Macie od razu widok z boku, z przodu i z tyłu.
Na drugim zdjęciu widać, że dokoła podkroju pachy drugiego rękawa są już nabrane oczka na rękaw alternatywny. Żeby zachować pewne nawiązania do strojów z epoki Stańczyka, zapadła decyzja, że będzie rękaw z pęknięciami.
Miejsca łączenia będą zszywane i ozdobione "czymś", a czym konkretnie to się okaże. Pewne jest tylko to, że "coś" będzie czerwone, żeby nie biło po oczach, a stanowiło jednak element ozdobny.
Od razu wyjaśniam, żeby mi się nikt nie rzucił do pocieszania, że brak funkcjonalności rękawa i konieczność prucia i wymyślania innego rozwiązania nie wprawiła mnie w nastój depresji, wściekłości, smutku, zniechęcenia, poczucia straconego czasu * (niepotrzebne skreślić). Mogę pruć nawet kilka razy, zaczynać i zmieniać koncepcję gdzieś w połowie, bo liczy się, żeby efekt końcowy zadowalał w stu procentach.
Tylko chyba nazwę projektu powinnam zmienić, ale przecież są już odpowiednie wzorce w kulturze, dlatego podążając śladem piosenkarza Prince'a sweterek od dziś nosi nazwę Projektu Poprzednio Znanego Jako Stańczyk, w skrócie ProPoZJaSt.
A teraz szybkie przejście na teren szycia. Zachęcona opinią Susanny, która potwierdziła moją chęć robienia wykroju w rozmiarze 84, zabrałam się wczoraj do roboty i przy wydatnej pomocy Małego przygotowałam papierowy wykrój. Czas pomiędzy rysowaniem a wycinaniem został przez Małego wykorzystany do sprawdzenia, czy da się tak szeleścić papierem, żeby zagłuszyć pralkę w trakcie wirowania.
Przy czym jak tylko wyrażałam jakiekolwiek zainteresowanie jego rozrabianiem, to Mały uciekał, chował się pod półeczkę i udawał, że on nigdy żadnego papieru nawet zadnią łapą nie tykał.
I jeszcze jedno zdjęcie na koniec - chyba ostatnia tęcza tego roku.
O, i jeszcze jedno - kto się zdziwił wczorajszym nagrodzeniem szwedzkiego poety Noblem w dziedzinie literatury? Ja miałam cichą nadzieję, że może jednak Murakami, którego wielu uważało za pewniaka, a może Pielewin - jedne z moich ulubionych zakręconych pisarzy rosyjskich?
Ból tworzenia. Znam :)
OdpowiedzUsuńI choć w przypadku drutów zajmuje on więcej czasu , radość,że zrobiło się coś samemu, wielka.
Ogromnie podoba mi się nowa nazwa. Z niecierpliwością będę oczekiwała co wyjdzie.
Zszycia i pęknięcia nie są w moim stylu,ale na pewno nawiązują do epoki :)))
No i odkąd Llosa dostał Nobla reszta mnie nie interesuje ;)
Fanaberia
Moja ciotka druciara zawsze powtarzała- "Pruje się trzy minuty a nosi trzy lata" więc jestem jak najbardziej za. I bardzo ciekawa co wymyslisz jako spięcia tych rekawów. Oj poszperałabym w tych półkach, az mnie rączki świerzbią. Przyznam sie bez bicia , że jakoś mnie nawet nie interesuje kto dostał:-))) Uściski.
OdpowiedzUsuń@ Fanaberia - ale to dobrze, że Llosa i jesteś usatysfakcjonowana, czy źle, że on i tam masz dość głupich decyzji komitetu Noblowskiego???
OdpowiedzUsuń@ Edi-bk - ciocia miałam rację! A na półkach za Małym to akurat głownie gry Ślubnego stoją, ale spokojnie, te półki są po sam sufit i na dwóch ścianach... a to i tak kropla w morzy tego, co mam elektronicznie na dysku.
Uwielbiam Twojego Kota.
OdpowiedzUsuńCholera, jaki szeroki ten rękaw, pruj, pruj, bo po blokowaniu jeszcze szerszy by był :P
I popieram - to co wychodzi z rąk własnych ma być noszalne!
Aaaa, szukałam ostatnio brulionu (funkcjonuje jeszcze ta nazwa?) - bardzo grubego zeszytu w twardej oprawie - i nic! Jak jest twarda i ładna, to zeszycik ma 60 kartek, a ja chcę zeszycisko! cegłę grubą!
@ Agata - ja ma z materiałami papierniczymi dobrze, bo Ślubny nie tylko potrafi wypatrzeć a sklepie, ale na dodatek dostaje od firm współpracujących różne dziwne rzeczy (dzisiaj przywlókł dwa nietypowe notesy :) A co do grubaśnych brulionów, to radzę zajrzeć na Allegro - ostatnio widziałam tam bruliony 500-kartkowe, a sprzedawca nazywał się chyba Sklep Indianina :)A innym wyjściem jest odwiedzenie introligatora i będziesz miała zeszyt dowolnej wielkości i grubości, a i z okładką można trochę poszaleć.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to będzie bardzo fajny sweter. Jak przychodzi zima to większość przyodziewa czarne i bure szmaty i aż depresji od tego dostać można. Taki energetyczny ciuch to miała odmiana dla oka :)
OdpowiedzUsuń@ longredthread - Też jestem przeciwna przywdziewaniu szarości i burości. A czerwień to moje niedawne odkrycie... długo miałam wrażenie, że to kolor zbyt wyrazisty jak na mnie, ale mi przeszło dość radykalnie.
OdpowiedzUsuń