Przenosiny

środa, 29 sierpnia 2012

WYZNANIA, ZEZNANIA I OKAZANIA


A teraz przejdziemy do historii romantycznych, opowieści krew w żyłach mrożących oraz zdarzeń kryminalnych.

***Historia romantyczna, czyli Okazania***
Przy okazji prezentacji Tuby pokazywałam, że na drutach pojawił się Lace Dropsa. Pojawił się na romantyczne zamówienie - Agata wychodzi za mąż i wymarzyła sobie ażurowe mitenki i szal do kompletu. Ja bardzo rzadko robię coś na zamówienie, ale jak zobaczyłam, co mam zrobić, to od razu wiedziałam, że bardziej niż chętnie.
Uzyskałam pozwolenie od Agaty, więc mogę pokazać mitenki w stanie półproduktowym - brakuje im jeszcze ozdobnych wiązań, ale to był jedyny moment, kiedy mogłam im zrobić zdjęcia na własnych rękach. Po wypraniu zostaną doozdobione, ale wtedy już ich nie założę, żeby ich niepotrzebnie nie rozciągać (ale zdjęcia gotowych, skończonych też będą :))).

Robione na drutach 2.00 z podwójnej Dropsowej nitki:

Szydełkowe wykończenia nie tylko zdobią, ale też trzymają w ryzach brzegi mitenek, żeby się nie zsuwały:

I to jest najbardziej romantyczny projekt, jaki się do tej pory pojawił na moich drutach, szydełku, pod stopką maszyny (przy okazji - Brzydal miewa się dobrze, a ja z nim bosko :))). Do kompletu będzie szal Lilac Leaf (można sobie zobaczyć tutaj).
No to jeszcze jedno zdjęcie, żeby oko nacieszyć:


***Historie pozytywne, czyli Okazań ciąg dalszy***
Mamy nowe Razem-wiczki!!! Helena przysłała wczoraj zdjęcia swoich, a zatem Galeria Razem-wiczek urosła o kolejną parę, w kolorze eleganckiej czerni:

***Historie krew w żyłach mrożące, czyli Wyznania***
LolaJoo tknęła mnie wirtualnym palcem wskazującym, zapraszając do zabawy. Proszę usiąść wygodnie, będę wyznawać. 
Mam napisać o sobie 11 rzeczy, których jeszcze nie wiecie... (hmmmmmm), odpowiedzieć na pytania zadane przez Lolę/Asię, zadać swoje pytania i nominować kolejne osoby (ale już mnie znacie i wiecie, że te dwa ostatnie nie nastąpią :)))

11 rzeczy, których o mnie nie wiecie - w zestawieniu od Sasa do lasa, czyli co mi do głowy przyszło:
1. uwielbiam szpinak (mniam),
2. nigdy nie zapaliłam papierosa (fuj),
3. nie noszę obrączki (oj),
4. jestem uzależniona od TVN24 (oooo),
5. nie przepadam za zakupami (hmmmm),
6. boję się oglądać horrory, ale czytać mogę (łups),
7. nie lubię chodzić do kina (aha),
9. a bo ja w ogóle mam słabość do Peugeotów... (taaaak :))),
10. w liceum uczyli mnie rodzice Ślubnego (uffffffffff...),
11. czytam wszystkie instrukcje obsługi (wow :)))

Pytania Loli:
Pytanie pierwsze - cytuję, żeby nie było: "Ile razy w miesiącu uprawiasz jakiś sport :) IK (czyli ja) może nie odpowiadać bo pewnie wszystkim znów szczęka odpadnie :)", koniec cytatu.
To ja jednak odpowiem - w miesiącu to tak pewnie ze dwadzieścia razy (pięć dni w tygodniu, cztery tygodnie w miesiącu, plus jakieś weekendowe wyskoki :))). No co ja poradzę, że jak się nie ruszam, to się źle czuję, mam wrażenie, że się starzeję na potęgę i robię się "sprawna inaczej". A tak poważnie, to ja już to chyba komuś tłumaczyłam w komentarzach - ruch jest mi niezbędny jak powietrze, bo inaczej miałabym kłopoty z urazami po dwóch wypadkach samochodowych (otyłość równa się kłopoty z kolanami; brak ruchu równa się kłopoty z paroma innymi stawami). Co nie zmienia faktu, że kocham ten stan, kiedy czuję, że mam mięśnie obolałe po porządnym treningu.

Pytanie drugie - o brak sensu jedzenia pomidorów z ogórkami. Ja gdzieś w młodości usłyszałam, że nie wolno pod żadnym pozorem tych dwóch warzyw łączyć i tak mi zostało. Pomidora z ogórkiem za nic nie podam razem! A jak ktoś chce sobie poczytać dlaczego, to zapraszam tutaj :))) 

Pytanie trzecie - o urządzanie przyjęć urodzinowych dla swoich dzieci za pomocą osób trzecich. Dzieci brak, a poza tym to ja nawet własnych nie urządzam łapkami osób trzecich... najczęściej w ogóle nie urządzam :)))

Pytanie czwarte -  o plany szyciowe w najbliższym czasie. No to tutaj bym mogła długo i na temat, ale tak najszybciej, "na dniach" to się będzie szyła spódnica jakaś - testująca możliwości Brzydala. Co najlepsze jeszcze nie mam pojęcia, jaki model ma być, wiem tylko, że taki raczej sportowy, żeby były kieszenie, szlufki, patki i inne takie.

Pytanie piąte - o postawy rodzinne Kopciuszka, czyli czemu tak się dawał poniewierać. Bo gdyby było inaczej, to nie było by o czym bajki z morałem i happy-endem napisać :)

Mam nadzieję, że się wywiązałam z zadania :))) A teraz czas na...

***Historie kryminalne, czyli Zeznania***
Pisałam ostatnio, że zapadła decyzja o zmianie mojego laptopa, ale w życiu się nie spodziewałam, jakie to może mieć skutki dla kartoteki policyjnej Ślubnego.
Na początek pozdrawiamy pana (bodajże z Kluczborka), któremu się wydało, że mój własny, osobisty, wyklepany w klawisze laptop wystawiony na popularnym serwisie aukcyjnym, to jest jego własność, co to mu ją skradziono. Bo w opisie na aukcji były takie same uszkodzenia, czyli... wygłaskany touchpad i pęknięta obudowa (bardzo charakterystyczne :))))) Pan się aktywnie zabrał do odzyskiwania i...
... snuję się ja wczoraj rano po metrach kwadratowych w koszulce jakby nocnej, brązowej w kwiatuszki białe, a tu mi przy drzwiach brzęczy. Na ekraniku majaczy dwóch panów w ubraniach niemundurowych, ale twierdzą, że oni z policji i że poszukują pana Andrzeja M. Panowie okazali blachy służbowe, zostali wpuszczeni (oni szli sobie po schodach powoli i dostojnie, a ja w amoku się ubierałam) i oznajmili, że mój własny Ślubny jest podejrzany o handel kradzionym sprzętem elektronicznym. Obejrzeli sobie laptopa (dobrze, że jeszcze go kupujący nie odebrał), dokonali "przeszukania" (cudzysłów zamierzony, bo protokół jest, ale przeszukanie polegało na obejrzeniu mieszkania i zapytaniu, ile kosztowało i ilu sąsiadów mieszka), spisali co należy, porównali numery seryjne laptopa z tym zgłoszonym jako kradziony. Szybko im wyszło, że im się nie zgadza. Ślubny został grzecznie poproszony o przefaksowanie na komisariat faktury zakupu i stawienie się w celu złożenia wyjaśnień. No to się dziś rano stawił, w pięć minut zeznał, że kupił, gdzie kupił, kiedy kupił i że bynajmniej panu z Kluczborka (czy innego miasta) niczego nie kradł i nie dawał mi do używania. Dobrze, że przynajmniej osoby prowadzące sprawę w naszym komisariacie mają spore pokłady zdrowego rozsądku, inteligentnie słuchają, co się do nich mówi i brak im fanatyzmu w wykrywaniu "sprawców".
Pana (bodajże z Kluczborka) pozdrawiamy ponownie i życzymy szczęścia w dalszym poszukiwaniu skradzionego laptopa na podstawie podobieństwa wygłaskania touchpada (ciekawe, ilu jeszcze niewinnych ludzi dostało zawału, bo im policja w drzwiach stanęła, twierdząc, że się próbują wzbogacić na paserstwie).

Co nie zmienia faktu, że nowy laptop już jest i... wracając na pole robótkowo-twórcze... będę mu robić pokrowiec... koronkowy, bo to taki kobiecy model jest :)))

TUBA RAZEM ROBIONA - PROLOG

Dziś wpis podwójny, kto jeszcze nie widział, to zapraszam na "Wyznania, Zeznania i Okazania".
Do wykonania Tuby Bardzo Kobiecej... 
(Tu pojawia się obrazek poglądowy:)
... potrzebne będą narzędzia zbrodni dziewiarskiej w następującym zestawie.

1. Włóczka dowolna, która po przerobieniu daje miękką dzianinę (miękkość nam potrzebna do ładnego układania się zaszewek-szczypanek). Szara Tuba Poglądowa była robiona z mieszanki bawełny i akrylu (80% bawełny, 20% akrylu) - może to być Medusa (tutaj link do Zamotane.pl, gdzie sobie można oglądnąć naocznie i dokonać zakupu). Ja robiłam z bawełny z akrylem Medina (link do strony producenta, gdzie jest pełna paleta kolorów i możliwość zakupu).
Razem z Wami będę robić fioletową wersję z akrylu na szydełko Etamin (z takiego samego był zrobiony Tropikalny Oranż).
Ilość - Szara Tuba to jest 400 gram bawełny z akrylem Medina (z czego 300 gram to szary i 100 gram biały na wykończenia). Im cieńsza włóczka, tym mniej potrzebne. Tropikalny Oranż (robiony ze znacznie cieńszej nitki) to 260 gram.
2. Resztki włóczki na pomocnicze łańcuszki szydełkowe - będziemy wykorzystywać technikę zaczynania robótki na pomocniczym łańcuszku szydełkowym i dlatego potrzebne nam będą resztki włóczki - maksymalnie 4 lub 5 metrów. Najlepsza będzie włóczka gładka, bez włosków i nierozwarstwiająca się (resztki białego akrylu są doskonałe).

3. Druty z żyłką - grubość zależy od grubości naszej wybranej włóczki. Chcemy otrzymać miękką dzianinę jako wyrób końcowy, więc nie możemy robić bardzo ścisłych oczek, a zatem i druty nie mogą być zbyt cienkie. Szara Tuba Pokazowa była robiona na drutach 4.5, czyli zgodnie z zaleceniami producenta.
Długość żyłki - nieco mniej niż obwód naszej Tuby, polecam miedzy 60 a 80 centymetrów.
Osoby bardzo początkujące odsyłam tutaj - do wiedzy o drutach.

4. Szydełko - przyda się do robienia łańcuszków pomocniczych oraz do wykończeń dzianiny. Dobieramy grubością do grubości naszej włóczki podstawowej.

5. Gruba igła - a raczej igła z dużym uszkiem. Musi przez nie przejść wprawdzie nie wieloryb, ale nasza włóczka docelowa, którą będziemy zszywać zaszewki/szczypanki.

6. Markery do robótek - sztuk dwa. Jeśli ktoś nie ma, to polecam wyprawę do bieliźniarki, wyciągnięcie stamtąd nie noszonego biustonosza i pozbawienie go kółeczek przy ramiączkach. Nieźle sprawdzą się też spinacze biurowe lub agrafki (ale tutaj istnieje obawa, że będą nam się zahaczać lub rozpinać)

7. Nożyczki i centymetr.

8. Można także poszaleć z ozdobami przy zaszewkach/szczypankach - w miejscach zszycia dodając ozdobną nitkę lub koraliki lub inne drobiazgi wielkiej piękności (pokażę, jak to zrobić, pomysły na zdobienia pozostawiając do Waszego uznania).


Jeśli ktoś chce robić wersję Tuby z krótkim rękawem lub bez rękawów - to jedyna zmiana zestawu narzędzi dziewiarskich to zmniejszenie ilości włóczki.

Jeśli ktoś chce robić Otulacz (komin, szyjogrzej), to będzie potrzebował dowolną włóczkę w ilościach zależnych od planowanej wielkości Otulacza i grubości włóczki (dla orientacji: spory Otulacz robiony z grubej włóczki to nawet 250/300 gram; cieniusieńki, koronkowy wręcz - 50 gram). Oczywiście otulacz może być kolorowy - wszelkie szaleństwa w tym obszarze mile widziane.
Długość żyłki w drutach dla Otulacza nieco mniejsza (40 do maksymalnie 60 centymetrów). Resztki włóczki na łańcuszki pomocnicze i szydełko też będą potrzebne. Poza nimi jeden marker do robótek, nożyczki, centymetr.

Gdyby ktoś miał jakiekolwiek pytania lub wątpliwości, to niech się nie zastanawia, tylko pisze w komentarzach.

Życzę pomyślnych łowów włóczkowych i zaczynamy... w okolicach 10 września.

niedziela, 26 sierpnia 2012

BRZYDAL W AKCJI, czyli recenzja Singera 4423 Heavy Duty

AKTUALIZACJA Z 2016 ROKU
Pojawia się tyle maili z pytaniem i co sądzę o Brzydalu po latach, że chyba lepiej to napisać tutaj. Sądzę to samo - nadal go mam. Nadal używam. Serwisu nie widział. Nie mam zamiaru wymieniać go na nowszy model :)


Na początek, kompletnie subiektywnie napiszę, że... zakochałam się w Brzydalu bez pamięci, moje uczucie pogłębia się z każdą godziną, jaką spędzamy razem. Brzydal spełnia wszelkie moje fanaberie i nawet nie miauknie, że wymagam za dużo. Jednym zdaniem - krawiecki partner idealny.


To może ja zacznę od opisu testów przeprowadzonych przy udziale Brzydala:
- przeszył mięsistą bawełnę złożoną w 16 (!!!) warstw i szew był równy, prosty i idealny; przy czym w połowie szycia przechodziłam z 8 warstw na 16 i nie ma nawet śladu tej zmiany na szwie - a to oznacza, że stębnówki przestają być jakimkolwiek wyzwaniem;
- poradził sobie z szyciem cienkich i śliskich: szyfonu, bawełny z jedwabiem, organdyny, satynowej podszewki i elastycznej siateczki - nawet szwy ozdobne nie były żadnym problemem;
- jeśli ktoś pamięta moje perypetie z niebieskim materiałem na Spodnie Bez Niczego, to wcale się nie zdziwi, że wyciągnęłam tamtą bardzo luźno tkaną bawełnę i wsadziłam pod stopkę... bez zarzutu, nawet szwy ozdobne Brzydal na tym zrobił idealnie;
- zestaw szwów elastycznych został przetestowany na: elastycznej siateczce (tej od Błyskawicznego Feniksa bez Popiołów), dzianinie (ze Spodni Do Zadań Specjalnych) oraz ścinkach poliestrowego pomarańczowego Prześcieradła (tego, co to się nie chciało skończyć) i szwy są rzeczywiście elastyczne, materiały nie są "pokaleczone" (żadnych zaciągniętych czy uszkodzonych igłą nitek), żadnego ściągania, nawet przy szwach bardzo ozdobnych.


Singer 4423 ma w standardzie cztery stopki:
- zwykłą (czyli do ściegu zygzakowego),
- do wszywania zamków,
- do przyszywania guzików,
- do obszywania dziurek (w tak zwanym "jednym przebiegu", czyli nic nie trzeba przestawiać w trakcie).


Czas na wady Singera 4423:
- hmmmm... jak na razie to znalazłam tylko jedną: trzpienie przytrzymujące szpulki nici są dwa: jeden pionowy i jeden poziom i oba są wykonane z plastiku i to jest dla mnie źródło zmartwień, że są zbyt delikatne i mogą się złamać.
I to tyle żadnych innych wad nie zanotowano, żadnych za krótkich kabli, hałasującego silnika, kłopotów z ustawieniem naciągu nici, nawlekaniem nitki... NIC!


Zalety (w kolejności dowolnej, jak mi przyszły do głowy):
- nie hałasuje tak, jak sie tego spodziewałam (jest chyba nawet cichszy od Zośki);
- nie jest makabrycznie ciężki ani wielki (z Zośką jest to porównywalne);
- szybki jak błyskawica (około 1000/1100 ściegów na minutę, co po Zośce robi wrażenie);
- czytelna instrukcja;
- ściegi do tkanin elastycznych, które rzeczywiście są elastyczne (wszystkich ściegów jest 23, z czego 11 elastycznych);
- przezroczysta klapka nad bębenkiem, więc widać, ile nici nam zostaje na dole (jak dla mnie cudo, bo nie mam stresu, że mi się nagle i niespodziewanie nitka skończy przy stębnówce);
- automatyczny nawlekacz igły i obcinacz nitek (jak to określiła Mama Rodzona Moja Jedyna - "udogodnienia dla starszej pani", ale przyspieszają znacznie te czynności i w końcu nie szukam rozpaczliwie nożyczek, żeby obciąć nitkę);
- duży prześwit pod stopką, co pozwala Brzydalowi wepchnąć pod stopkę grubo złożony materiał, przy czym stopka ma dwa poziomy uniesienia - jeden normalny i drugi nieco większy, kiedy się maksymalnie podniesie i przytrzyma dźwignię stopki, wtedy prześwit staje się rzeczywiście duży;
- można wyłączyć dolny transport, co pozwala na przykład na zrobienie dekoracyjnych przeszyć w patchworkach;
- współdziałanie transportu dolnego i docisku stopki jest perfekcyjne - materiał przesuwa się bez zarzutu niezależnie od jego rodzaju i od odległości szwu od brzegu (stębnowałam trzykrotnie złożony materiał jeanso-podobny około dwa milimetry od brzegu i nie było żadnych problemów z prowadzeniem materiału);
- solidny i dobrze wykonany, wszystko idealnie spasowane, w czasie szycia nic nie brzęczy, nie skrzypi, nie wpada w wibracje;
 - no i chyba największa zaleta - stosunek cena-jakość-profesjonalizm jak dla mnie bardzo akceptowalna, za mniej niż 800 złotych (z kosztami transportu kurierem do domu) dostajemy półprofesjonalną maszynę do zadań specjalnych, która poradzi sobie z elastyczną siateczką i ze złożonym kilkakrotnie jeansem.


U mnie Singer 4423 Heavy Duty w tej chwili ma 5,5 punktu w sześciostopniowej skali (te pół punktu traci za plastikowe - potencjalnie nietrwałe - elementy podtrzymujące szpulki). Podsumowując - decyzję o wymianie maszyny uznaję za właściwą, a wybór nowego modelu za wyjątkowo udany.

Poniżej filmik z szybkich testów konsumenckich, gdzie widać, że to rzeczywiście szyje i daje sobie radę:

***
A teraz dwa ogłoszenia parafialne:

Pierwsze jest takie, że po wszechstronnym przetestowaniu Brzydala doszłam do wniosku, że posiadanie dwóch maszyn jest kompletnie nieuzasadnione, bo na to, że kiedykolwiek wyciągnę na światło dzienne Zośkę, są marne szanse, a po co ma się kurzyć maszyna sprawna i dobra, która się może komuś przydać. Dlatego Zośka wyląduje dziś na ulubionym serwisie aukcyjnym, wystawiona na sprzedaż. Jeśli ktoś jest zainteresowany, to zapraszam na Allegro, sprzedaję ją w pełni sprawną z całym wyposażeniem, kompletem stopek, igieł, szpulek i innych śrubokrętów.
Bezpośredni link do aukcji - klikamy TUTAJ.

I po drugie uprzedzam, że  mogę zniknąć na jakieś dwa, trzy dni, nie odpowiadać na maile, zaniedbać odpowiadanie na Wasze komentarze, czyli jednym słowem - zapaść się pod wirtualną ziemię, bo... zostanę bez laptopa. Akcja pozbywania się mojego obecnego właśnie trwa, a zakup nowego i przystosowanie go do moich wygórowanych potrzeb potrwa zapewne do połowy przyszłego tygodnia.

***
A w ramach następnego wpisu pojawi się - TUBA RAZEM ROBIONA - PROLOG, czyli wielkie ujawnienie tego, co będzie potrzebne do sprawnego i bezproblemowego wykonania Tuby Bardzo Kobiecej (tak, żeby był do połowy września czas na zaopatrzenie się w odpowiednie włóczki i inne akcesoria).

środa, 22 sierpnia 2012

TUBA BARDZO KOBIECA I ŻELAZNY BRZYDAL

Przepraszam, skłamałam, nałgałam bezczelnie... bo obiecałam, że w tym wpisie nie będzie ani pół słowa o szyciu... a będzie, musi być, bo Brzydal już dojechał i został nawet przetestowany. Czyli jestem szczęśliwą jak warchlak w czasie mżawki posiadaczką Singera 4423. Ale o maszynie będzie później, najpierw o projekcie dzierganym.

***
Oto Tuba Bardzo Kobieca:

Powstała z tej samej bawełny co Bluzeczka Nie Do Końca Biała i nawet resztki tej białej są wykorzystane jako wykończenia. Poszło nieco poniżej 400 gram.

W całości na Denatce prezentuje się tak:

Na wykończeniach wszelkich dołów moje ulubione pawie oczka. Dodatkowo na wysokości pasa są ozdobne "zaszewki", które pozwoliły bluzce zyskać talię bez kombinowania z dodawaniem i odejmowaniem oczek na drutach:

Wykończenie dekoltu grzeczne, gładkie i bez fajerwerków, żeby nie było "za dużo grzybów w barszczu":

Ale ładny łańcuszek jest:

***
I generalnie Tuba Bardzo Kobieca była robiona z myślą o kolejnym projekcie Razem-Robienia... I tak sobie wykombinowałam, że będzie ją można zrobić w wersji bez rękawów, z krótkim rękawem lub z długim (rosnący poziom zaawansowania, a co!). Przy okazji pokażę, jak zrobić otulacze, do kompletu do Razem-wiczek, (bo w Tubie wykorzystany jest ten sam patent), o taki otulacz na przykład:

Zostało mi zapewnić, że to może nie wygląda, ale poziom zaawansowania Tuby jest jakieś "2" w skali 6-stopniowej (czyli może się zabierać za nią każdy). W wersji z rękawami jest trudno na trzy i pół.
To teraz czekam na jakiś odzew, czy robimy, czy nie robimy :))), bo na Rogu Renifera wola ludu czytającego jest ważniejsza niż wola Ślubnego :))))
Jeśli zdecydujemy, że robimy, to tak jak przy Razem-wiczkach odpowiednio wcześnie podam, jaki jest zestaw niezbędnych narzędzi drutowej zbrodni i sugeruję początek imprezy w drugim tygodniu września.

***
Teraz będzie... nie, jeszcze nie o Brzydalu. Teraz będzie o tym, co na drutach teraz. A na drutach numer 2.00 jest to:

I powstaje Projekt Romantyczny. I to projekt, co u mnie jest rzadkością, na zamówienie... ślubne - mitenki i szal.
Ale przy okazji zrobiłam fotki i pokażę Wam, jak się Intensywnie Kreatywnie przewija wełenkę z takich motków w kłębki, kiedy nie posiada się do tego specjalnego narzędzia (można go sobie u Ani pooglądać) ani nie ma się na podorędziu drugiej pary rączek (Ślubnego na przykład). Bierze się wtedy dwie miski i konstruuje się to:

Po pierwsze zwija się bez problemów i nic się nie usiłuje poplątać. A po drugie i czasami ważniejsze, kłaczki nam nie latają po metrach przestrzennych, bo większość z nich osiada na dnie miski spodniej :)

***
To jeszcze zanim Brzydal, to koniecznie Mały. Mały w wersji tradycyjnej, czyli wdzięcznie rozpłożony na dywaniku:

Ale to już było - dywanik i Mały na wierzchu, to będzie ujęcie nietypowe:

Mały zatrzymany na chwilę w porannym tarzaniu się w firankach. I ujęcie drugie, poprawione, bo przecież aparat trzeba obwąchać:

***
To teraz do dzieła, do rzeczy i do Brzydala, czyli Singera 4423 Heavy Duty. To ja napiszę tyle - zakochałam się od pierwszego wejrzenia :)))) No dobra, może od drugiego, bo pierwsze wejrzenie było mocno styropianowe:

Moje wrażenia po pierwszym dniu z Singerem... ekstaza... To jest mniej więcej tak, jakby osobę jeżdżącą na co dzień starą Skodą wsadzić do Audi Q7.
Na razie jestem w stanie takiej euforii, że niewiele konkretów mogę Wam przekazać. Jak już emocje opadną, to obiecuję, że zrobię porządną recenzję, z filmikami i zdjęciami. Ale jednego jestem pewna, na filmie prezentacyjnym wrzuconym w poprzednim wpisie nie kłamali, że przeszycie wielu warstw materiału to dla tej maszyny kaszka z soczkiem malinowym - sprawdziłam (szycia drewnianych listewek nie testowałam, ale zaczynam wierzyć i w to :))). Szwy elastyczne też są rzeczywiście elastyczne.
Przy czym Singer wcale nie jest gigantyczny ani makabrycznie ciężki. Gabaryty i ciężar ma bardzo zbliżony do Zośki, aż byłam zaskoczona, bo się nastawiłam psychicznie na wielkoluda i regularne ćwiczenia bicepsów :)))):

I Żelazny Brzydal imienia nie zmieni :))), bo jest bardzo... kanciaty i toporny (ale przy tym jakość wykonania, bez zarzutu!).

***
To ja idę się rozdwoić, bo Brzydal wzywa i druty wzywają... chyba rzucę monetą :)

niedziela, 19 sierpnia 2012

KARMNIK RÓŻOWĄ NITKĄ SZYTY

Z frontu krawieckiego wieści ciąg dalszy. Informuję, że najprawdopodobniej jako jedyna na świecie (a na pewno w powiecie) mam spódnicę z karmnikiem:

I zacznę od tego, że dawno, oj dawno nie szyłam ze zwykłej, grzecznej bawełny. Już zapomniałam, jaka to przyjemność, kiedy się nic nie usiłuje powyciągać (bo elastyczne), przesunąć (bo śliskie), przekrzywić, skręcić i inne takie tam. Szycie bawełnianego płócienka jest... cudownie uporządkowane i "od linijki", czyli dla mnie bomba. 

No to teraz sam model - o tym, że korzystałam z Burdy z poprzedniego wieku, to już pisałam, ale dla porządku - Burda ze stycznia 1991 roku, model 122. Znaczących zmian konstrukcyjnych nie było - lekkie dostosowanie zaszewek, inaczej poukładane zakładki, skrócenie spódnicy o jakieś piętnaście centymetrów.

Skończona Spódnica z Karmnikiem prezentuje się jak widać poniżej:

 To różowe na tkaninie to jest ptaszor, ale i z przodu, i z tyłu został z niego odwłok, bo łeb ma w zakładkach. Ale miałam do wyboru, albo rybki, albo akwarium, a raczej - albo karmnik, albo ptaszor i karmnik wygrał :)

I z przodu patrząc, spódniczka jest "grzeczna", to znaczy nie odstaje na biodrach (dzięki bogom dowolnym i zaszytym zakładkom materiału) i nie rzuca się w oczy, że to jest jednak sztywniejsza bawełna. Natomiast z boku, zakładeczki robią już swoje i widać, że spódniczka nie "leży" na nogach, tylko ładnie odstaje - efekt całkiem mi się podoba:

Trochę cierpiałam przy krojeniu tej spódnicy, bo materiał charakteryzuje się zupełnym brakiem symetrii i nie dało się niczego spasować na szwach. Ale wydaje mi się, że i tak jest na tyle chaotyczny, że ten brak spasowania na cięciach i zakładkach niczego nie zmienia... dodaje pięć procent więcej chaosu do chaosu :)

No to teraz będą szczegóły techniczno - wykończeniowe. 
Pierwszy dylemat po skrojeniu spódnicy pojawił się wraz z wyciągnięciem pudła ze szpulkami - jakie nici? Czarne? Białe? Brązowe? Decyzja była szybka i intensywnie kreatywna - RÓŻOWE!!! A raczej wrzosowo-różowe, dokładnie pod kolor ptaszora. 

Na zdjęciu powyżej przy okazji widać, że zakładki były wzmacniane ozdobnymi odszyciami, a co! Z daleka nie widać, ale ja wiem, że są, a detale składają się na całość.

Udało mi się znaleźć biały guziczek z brązowym "chaosem" na środku (kwiatkowym) - do tego materiału idealny:

Oczywiście dół podszyty ręcznie:

Iiiii... mały "detalik-sekrecik" - ja mam słabość do napisów "fabrycznych" na tkaninach. Nie wiem, czemu, ale mam. No to nie mogłam się powstrzymać i tak kroiłam pasek, by napis znalazł się na jego wewnętrznej stronie :)))

I teraz pytanie za sto punktów - czy pozostałe bawełniane spódnice też będą z tego samego wykroju... chyba nie. Tak na 80% nie. Mam ochotę poeksperymentować dalej, tym bardziej, że tutaj nie jestem "bezzastrzeżeniowa" wobec układania się pozakładanego materiału. Czeka mnie więc kolejne "górnictwo twórczo-wydobywcze", czyli przekopanie się przez stos Burd w celu znalezienia inspiracji.

***
Obiecuję!!! Obiecuję solennie, że kolejny wpis będzie cały, ale to caluteńki o robieniu na drutach!!! Bo Model Pokazowy do wspólnego robienia się wykańcza w niezłym tempie i będę mogła w końcu pokazać go Wam w całości.

***
A żeby mi się tematy krawieckie nie pałętały w następnym wpisie, to muszę tutaj napisać jeszcze jedno... Pamiętacie, jak szyjąc Niebieskie Spodnie Bez Niczego przeżywałam katusze, bo moja maszyna nagle zaczęła stroić fochy w kwestii: "tego szyć nie będę (foch), zapomnij (foch), wrrr...". I mniej więcej wtedy zapadła decyzja, że będę szukać nowej maszyny dla siebie. Tym bardziej, że moja Zośka (Łucznika) była kupowana w momencie, gdy moje podejście do szycia najlepiej streszczało: "spróbuję, zobaczę, może mi się spodoba". Szkoda było wydawać majątek na maszynę, jeśli mogła posłużyć jako zabawka na miesiąc lub dwa. Okazało się jednak, że moja miłość do cięcia szmatek wybuchła niczym ten islandzki wulkan, którego nazwy i tak nikt nie jest w stanie wymówić i puścić nie chce. 
I Zośka sprawdza się jak dotąd doskonale. Zyskała nawet miano maszyny wszystko szyjącej, bo elastyczne siateczki, dzianina, szyfon i organdyna jej nie straszne, ale... jest za słaba i ma za mały prześwit pod stopką, żeby spokojnie szyć na przykład gruby jeans.
I jakoś wczoraj temat nowej maszyny wrócił i został definitywnie zakończony - Zośka będzie miała niemieckiego kumpla, który na bank zyska miano Żelaznego Brzydala (powinien dojechać jeszcze w tym tygodniu). Proszę szanownych zaglądających oto Singer 4423 Heavy Duty, nowa machina szyjąca na Rogu Renifera:
Zdjęcie pochodzi ze strony Singer Polska, opis maszyny tamże :)))

Jest to maszyna zaliczana do klasy półprofesjonalnych, poczytałam sobie opinie na forach, pooglądałam filmik z pokazowego szycia (polecam tym, którzy szukają krawieckich wrażeń ekstremalnych, szycia maszyną drewnianych listewek, na przykład :).

Oczywiście wrażenia z pierwszego "zasięścia" do Brzydala będziemy transmitować prawie na żywo :)))

***
No to jeszcze będzie Mały, a co! Tym bardziej, że Mały został przyłapany na...

... jedzeniu i się przeraził, że...

... w końcu się wyda, kto przeżera te dziesiątki złotych miesięcznie, ale...
... dobre jest, więc oblizywania nie dało się powstrzymać. (Fotoreporterem śledczym był Ślubny :)))

PS. Przestałam być audio-pociągająca, dziękuję za wszystkie życzenia szybkiego powrotu do zdrowia, zadziałały bez pudła i znowu jestem w pełni sprawna i mogę bić kolejne rekordy w robieniu tysiąca rzeczy tygodniowo.
PS: Wczoraj, czytając "Wojnę i Pokój" (po rosyjsku), doszłam do fragmentu, gdzie było o tym, że Napoleon przegrał bitwę, bo miał katar. Fakt historycznie ważny i interesujący, ale ja się aż zatchnęłam... Jak ja mogłam zapomnieć, jak pięknie po rosyjsku mówi się katar???!!! Bo ja nie miałam kataru! Ja miałam... насморк (czyt. nasmark), ha!!! ;))))))))))))))))))


środa, 15 sierpnia 2012

POCIĄGAJĄCA JESTEM...

Jestem pociągająca w wersji audio... to znaczy nosem ciągam, bo się przeziębiłam przez błędne planowanie strategiczne. Otóż zaplanowałam sobie strategicznie, że niedziela to jest jedyny dzień, kiedy mam szansę umyć okna. Inne dni odpadały w przedbiegach, bo albo miałam za dużo zajęć różnych, albo prognozowana pogoda była zbyt wietrzna (na Rogu Renifera łatwo o przeciągi w wersji mega, hiper i super przeciągowej). A skoro zaplanowałam, że myję w niedzielę, to żeby nawet śniegiem zawiewało i zamiatało, to przecież plan jest planem i trzeba realizować. No to umyłam, marznąc lekko i dając się przewiać też lekko. A w niedzielę wieczorem już widziałam, że lekko nie będzie, bo choroba mi nosem wyłazi i chwyta za gardło.
Zgodnie z mądrością ludową katar trwa tydzień, a nieleczony - siedem dni, więc nadal cztery dni bycia wyjątkowo pociągającą przede mną. 

Oczywiście problem jest, bo stan chorobowy powoduje u mnie niemożność wyrabiania trzystu procent normy dziennej i mam depresję "zamałorobienia". Ślubny w reakcji na moje marudzenie dostaje histerycznych ataków śmiechu, ale kicham na niego (dosłownie i w przenośni :))).

***
Ale przecież nie może być tak, że nic nie robię - przeziębienie nie będzie mi tu psuło wszystkich planów twórczych (zawodowych mi też psuć nie może, bo zwolnienie chorobowe mnie nie przysługuje :))). 
Spódnice miały być! Z materiałów bardzo ozdobnych i szukałam takiego wykroju, żeby mi ta ozdobność nie ginęła w nawale zakładek, plisek, marszczeń oraz wszelkich innych fajerwerków i wodotrysków, a jednocześnie, żeby to nie była spódnica ołówkowa. Chyba się udało... chyba, bo to się okaże po pierwszej uszytej. Jeśli się wykrój sprawdzi, to kolejne będą miały taki sam krój, a jak nie... czeka mnie dalsze kombinowanie.

To od początku, czyli z czego szyjemy. Z bawełen (ale ta "bawełna" się cudnie deklinuje... "z bawełen" :))))) takich oto:
Pierwsza i druga (w kwiaty) to nabytki wyszperane w pobliskim second handzie, w formie zasłon, ale kto mi zabroni w zasłony się odziewać. Natomiast ta na spodzie to bawełna z IKEI, prezent od Ślubnego (sam wybrał, sam kupił, sam wcisnął w żonine rąsie i nawet nie zadzwonił zapytać, ile metrów jest potrzebne :))) i właśnie od Ślubno-ikeowskiej tkaniny będę zaczynać.

Model pochodzi z Burdy z roku 1991 (tak, tak, z zeszłego wieku wydanie :))) i wygląda tak:

I teraz będzie, proszę czytelniczek... i czytelników (???) szanownych, gwóźdź programu. Bo wybrałam ja sobie model, doczytałam się, że znajduje się on na arkuszu wykrojów A w kolorze niebieskim, narysowany linią dziwnie przypominającą elektrokardiogram. Sięgnęłam po arkusz z wykrojami i... rzeczywiście mi serce szybciej zabiło, bo zostałam zaatakowana przez abstrakcję, ewidentnie stworzoną przez niemieckiego artystę (wyrazów trochę twórca używał na tej abstrakcji, to język zidentyfikowałam). Bo stare arkusze wykrojów do przyjaznych dla użytkownika nie należą:

Dobrze, że niemiecka oszczędność kazała konstruktorowi spódnicy zrobić jedną część wykroju, która stanowi jednocześnie połowę przodu i połowę tyłu i różni się tylko zaszewkami, bo gdyby mi przyszło nieco więcej odrysowywać z tej abstrakcji, to mogłabym nie dać rady:

Spódnicę udało się już nawet skroić (trwało to, według mojej nowej miary czasu, cztery chusteczki higieniczne :))) i mam zamiar dzisiaj szyć. 

***
I jeszcze jedno - Denatka się do gazety załapała :))) Kto czytuje bloga, ten wie, o co chodzi i kiedy to też Denatce zrobili sesję zdjęciową. W każdym razie aktualny numer Czterech Kątów wykorzystuje zdjęcia naszej antresoli jako przykład nietypowo zaaranżowanego miejsca do pracy:
 
Prezentacja w gazecie całego mieszkania ciągle przed nami, jak będzie wiadomo, kiedy nastąpi ta wiekopomna chwila, to dam znać.

***
Na drutach też się dzieje, ale żebym pokazała coś konkretnego, to się musi "dodziać" do końca. Dwa, trzy dni i powinien być finisz. Na razie mała zapowiedź, czyli zdjęcie, z którego kompletnie nic konkretnego nie wynika :))))

sobota, 11 sierpnia 2012

SUKIENKA TYSIĄCA PLISSSSS

***
Miała być sukienka? Jest sukienka! Dwa wieczory oraz część popołudnia i kolejny kawałek Czerwonej Płachty na Byka został wykorzystany, do Spodni Treningowych dołączyła odzież bardziej kobieca (i Płachty nadal jeszcze trochę zostało, więc na pewno coś jeszcze się z niej wykroi).

Żeby nie było jednolicie czerwono, w ramach dodatków pojawiła się czerń i oto mamy czerwono-czarną Sukienkę Tysiąca Plisssss:
Bez Małego nic się w domu nie dzieje, szczególnie nic, co ma związek z aparatem.

A przepraszam! Na tym zdjęciu niewiele widać sukienki, ale za to widać Tego, Którego Imienia Nie Należy Wymawiać, Bo Od Razu Przyleci Galopem :))

No to jeszcze raz - i oto mamy czerwono-czarną Sukienkę Tysiąca Plisssss:
Cuda! - Widać tył i przód jednocześnie :))))

Wobec Burdowego oryginału zaszły pewne zmiany (Burda 12/11, model 106B): bez żalu pożegnałam rękawki (motylkowate, dwuwarstwowe), pojawiły się czarne akcenty, w tym wykończenie dekoltu lamówką (zamiast sugerowanych odszyć), spódnica z przodu miała zakładkę na środku i bałaganiarskie marszczenia po jej obu stronach - marszczenia zostały wywalone po pierwszej przymiarce, na rzecz głębszej zakładki. O skróceniu sukienki nie wspomnę - według wykroju miałabym ją do pół łydki, brrrrrr... nie lubię!

Głównym elementem ozdobnym modelu są pozaszywane pliski na plecach i wzdłuż dekoltu oraz marszczenia tu i ówdzie. Troszkę roboty przy nich było, bo ja perfekcjonista jestem i milimetr mnie robił różnicę. Dla porządku kronikarskiego zrobiłam zdjęcie tyłu z przyszpilkowanymi pliskami koło podkroju szyi:
Sztuka nowoczesna - Atak Szpilek II

Ozdobne elementy dekoltu chyba najlepiej widać na zdjęciu poniżej:
Mina - na przestraszonego zająca :) Ślubnego zobaczyłam :)))))

Bardzo jestem zadowolona z decyzji o dorzuceniu czerni, szczególnie zyskała na tym listwa pod biustem, a dzięki listwie, zyskałam ja, bo mnie optycznie wyszczupliło, gdzie należy.

Ślubny ma znowu zasługi, bo w czasie pierwszej przymiarki współzniesmaczył się ze mną tymi marszczeniami spódnicy pod listwą, z przodu i kazał mi to "uporządkować", mamrocząc coś o ukrywaniu brzuszków ciążowych.

No to jeszcze raz całość, w wersji przodo-tylnej jednocześnie i znowu widać ozdobne plisy wzdłuż dekoltu:
A, postoję sobie na paluszkach, bo 177 cm wzrostu to za mało :)

***
To ja teraz będę koncepcyjnie rozpracowywać formę na spódnicę z tkaniny ozdobnej. Mam ideę, ale muszę sprawdzić, czy moja idea da właściwy efekt. Jeśli tak, to nastąpi Atak Spódnic, bo będę szyła trzy :))) A co! Może nawet cztery! Wszystkie już takie raczej jesienne. I jedna z nich może mieć bardzo ciekawy i wieloosobowy proces twórczo-produkcyjny :))))

***
I jeszcze niezbędne dla dobrego samopoczucia co najmniej jednej osoby tu zaglądającej (macham w kierunku Warszawy :))), zdjęcie Małego wypełniającego cały kadr :)
Pluchosław się utajnia :)

czwartek, 9 sierpnia 2012

SPODNIE DO ZADAŃ SPECJALNYCH

***
To nie jest tak, że moje spodnie do ćwiczeń - zwane dalej Spodniami Treningowymi - mogą być dowolne, oby z dzianiny i oby dobre rozmiarowo w odwłoku. To by było zbyt proste. Spodnie Treningowe muszą być:
- z tkaniny miękkiej, ale prawie niezniszczalnej, bo użytkuję je ekstremalnie;
- na dodatek tkanina musi sobie radzić z częstym kontaktem z pralką, pranie spodni trzy razy w tygodniu to norma, bywa częściej;
- dłuuuugie muszą być te spodnie, bo ja się makabrycznie źle czuję w spodniach "na wysokie piaski", optymalna jest długość tuż nad podłoże;
- skonstruowane i uszyte tak, że nawet zrobienie w nich szpagatu nie nadwyręża ich integralności (bo ja w nich nie tylko ciężarami macham, ale i jogę ćwiczę, a tu rozciągliwość materii spodniowej staje się równie ważna, co rozciągliwość materii ludzkiej);
- i muszą mieć wysoki stan, czyli część odwłokowo-brzuszna nie może mi się kończyć pod pępkiem, bo jak się człowiek schyli...

No to sobie uszyłam Idealne Spodnie Treningowe. Oczywiście z części tej czerwonej płachty na byka, co ją pokazywałam z przytupem ostatnio
Żeby tradycji stało się zadość - jak przyszło do robienia zdjęć, to oczywiście Ślubnego w domu nie uświadczysz, a Denatka w spodniach nie chadza, nawet założyć nie chce, więc została "technika lustrzana", ale starałam się :))

Dopatrujemy się Małego na ulubionym dywaniku :))

Szyte według tego samego wykroju co Niebieskie Spodnie Bez Niczego (model 120 z Burdy 9/98). Oczywiście zostały wywalone wszelkie zaszewki i przedłużyłam je o jakieś 4 centymetry, żeby uzyskać wdzięczne mizianie podłogi nogawkami :)))

Spodnie mają na górze tunelik, a w tuneliku mają gumkę, a gumka ma do towarzystwa sznurek do wiązania, porządny, łatwo tworzący kokardki i supełki (nic mnie tak nie denerwuje jak wiecznie rozwiązujące się troczki przy spodniach).
Szew w kroku został wzmocniony i przeszyty z wierzchu stebnówką, żeby nawet nie pomyślał, że mógłby puścić.

A tkanina okazała się tak rewelacyjna, że żałuję, iż zakupiłam jej marne trzy z kawałkiem metra... byłyby dwie pary spodni. A tak, to są spodnie i oczywiście powstanie zapowiadana sukienka, ale o sukience to za chwilę.

Teraz jeszcze jedna "lustrzana fotka" Idealnych Spodni Treningowych:
Mały się nudzi i troszkę ofukuje, bo nie jemu robią zdjęcia :)
***
A teraz spokojnie mogę się podzielić tym horrorem, który sama sobie wczoraj zafundowałam w związku z sukienką z tej samej czerwonej płachty na byka.
Burd mam pewnie jakieś czterdzieści egzemplarzy... poświęciłam trzy godziny na przekopanie się przez nie trzy razy i... wyszło na to, że najbardziej podoba mnie się, w kolejności podobania:
- piękna letnia sukienka ze sznurowaniem na plechach, pod którym to sznurowaniem nie ma nic, czyli odpada noszenie biustonosza, a ja jestem "kobieta bieliźniana", a wywalenie sznurowania lub zrobienie go na materiale odbierze cały urok sukience... model się nie nadaje;
- halka (!!!), ale prosta taka i urokliwa...
- sukienka zaprojektowana dla dziecka metr dwadzieścia i jakoś nie wydawało mi się, że łatwo pójdzie przerobienie jej na moją rozmiarówkę...
Po trzech godzinach wiedziałam tyle, że nie mam pojęcia, co chcę. Alem się zaparła i czwarty raz przejrzałam Burdy i wsparta opinią Ślubnego dokonałam wyboru. Oczywiście bez przeróbek się nie obejdzie (rękawki żegnamy, zestawienia kolorystyczne witamy, odszycia dekoltu zamieniamy na śliczne lamówki i parę innych zmian :). W każdym razie dzisiaj z wielką determinacją pognałam do pasmanterii zakupić brakujące dodatki i czym prędzej będę kroić, żeby mi się koncepcja nie zmieniła. Będzie Hiszpańska Sukienka z Milionem Zakładeczek (czerwono-czarna :))).

***
Poza tym na drutach mam piękną szarą bawełnę, a Poczta Polska Powolna najprawdopodobniej ma już w swoim posiadaniu wełenkę na Projekt Romantyczny, który zapewne stanie się Projektem Priorytetowym.

***
I jeszcze - specjalnie dla Brahdelt - Mały w pełnej krasie, bo co to tam, takie pokazywanie Małego mimochodem, przy okazji fotografowania spodni. Mały musi wypełniać kadr, inaczej się obraża.

Mały na swoim ulubionym dywaniku (ulubionym do tego stopnia, że trzeba go prać ekspresem i suszyć galopem, bo brak dywanika oprotestowywany jest głośno i natarczywie), złapany na myciu:

I Mały podpierający szafę w kuchni i kombinujący intensywnie, czy to już pora na sjestę, czy może jeszcze się popałętać pod nogami bez przydziału kompletnie.