Weekend upłynął nam pod hasłem: "Szaleństwo na Rogu Renifera". Krótkie podsumowanie jest bardziej niż pozytywne:
- wywieźliśmy wszystkie książki!!! (i tu mała dygresja - wczoraj wieczorem uświadomiłam sobie, że nie mam nic, ale to kompletnie nic papierowego do czytania w łóżku, z rozpaczą w oczach przekopałam całe mieszkanie i przy łóżku, na półce po stronie Ślubnego znalazłam coś o motoryzacji; papier jest, literki są, od biedy się nada, choć miałam już wizję czytania książeczek z instrukcjami obsługi);
- kupiliśmy nowy komplet garnków (bo zmieniamy kuchenkę na indukcyjną) i nową zastawę stołową (dopasowaną kolorystycznie do kuchni) i takie fajne zestawy do wieszania zasłon na metalowych żyłkach (zamiast tradycyjnych karniszy, za którymi nie przepadam) - wszystko nabyte w Ikei, więcej zakupów tam nie planujemy, więc w grudniu nie będę zmuszona do przedzierania się przez dzikie, świątecznie obłąkane tłumy;
- w ciągu weekendu (taaaak, pracowali w piątek, sobotę i niedzielę) ekipa wykończeniowa położyła wszystkie płytki w łazience, położyła całe podłogi z płytek (łazienka, kuchnia, przedpokój) i... płyty z gresu na ścianie w przedpokoju i ta przedpokojowa ściana wprawiła mnie w zachwyt i stałam tam sobie wśród drabin, kartonów i innego bałaganu i miziałam ten gres z lubością; i przy okazji po raz kolejny doszłam do wniosku, że ja kocham tych naszych fachowców - naprawdę! jak na razie są genialni, myślący, pracowici jak mróweczki, samodzielni, a do tego mają poczucie humoru;
- uporaliśmy się z wyborem ostatnich brakujących lamp do kuchni i salonu (mają być cztery takie same) - to, co wybraliśmy jest... jakby to określić, niepokojąco awangardowe, ale co tam, zaryzykujemy.
- Ślubny pobił wczoraj rekord w szybkości sprzedawania samochodu; poprzednio sprzedał samochód w trzy dni od momentu wystawienia oferty, a wczoraj zajęło mu to 5 MINUT!!!!!; tym samym pożegnałam się dziś rano z Batmobilem, ale po przeprowadzce posiadanie dwóch samochodów straci jakikolwiek sens, a zostawianie go dla mojej fanaberii jest jednak zbyt kosztowną zabawą (choć sądziłam, że sobie jeszcze jakieś dwa tygodnie pojeżdżę, zanim się sprzeda... no cóż);
- i zrobiliśmy jeszcze jakieś milion drobnych rzeczy dokoła-rogowo-reniferowych i oficjalnie mogę uznać miniony weekend za wyjątkowo udany.
I jeszcze uroczy załącznik, związany poniekąd z przeprowadzką. Dziś rano chciałam zapakować Ślubnemu czasopisma do wywiezienia do firmy. Postawiłam sobie kartonik, sięgnęłam po naręcze makulatury i... już nie miałam jej gdzie włożyć, bo Mały dokonał błyskawicznego zasiedlenia.
I nie było siły, bo kocio jest uzależniony od kartoników wszelakich, a na dodatek Ślubny skarcił mnie za chęć dokonania nieuzasadnionej eksmisji i musiałam zapakować czasopisma do plastikowego koszyka.
Jedyne małe "ale" dotyczące minionego weekendu, to fakt, że nie udało mi się zbyt wiele wyrękodzielić. Wydłużyła się jedynie tkana góra do Wrzosowiska. Robiona jest od dołu pleców w kierunku dołu przodu. Kształt dekoltu powstawał na oko, ale po przymiarce na denatce wydaje się, że jest ok. Druga część będzie znacznie szybsza do wydziergania, bo muszę po prostu odtworzyć każdy rządek zgodnie ze stworzonym zapisem, ale nie będzie już ciągłego przymierzania, liczenia oczek i kombinowania nad kształtem.
A teraz do rzeczy, czyli do szalika z 952 koralikami.
Został zrobiony chyba trzy sezony temu i od tamtej pory doskonale sprawdza się jesienią i wiosną.
Robiony na szydełku z białej bawełny, a kolorowe paseczki powstały ze zwykłych bawełnianych nici maszynowych w kolorze wrzosowym. Najważniejszym dodatkiem są jednak półprzezroczyste koraliki w odcieniu fioletu, które to koraliki zostały własnoręcznie odprute przez Mamusię Moją Rodzoną od nabytych przez nią kapci domowych produkcji chińskiej i przesłane córce w celu sensownego spożytkowania.
Szalik powstawał między innymi w pociągu na trasie Poznań - Warszawa i z powrotem. Pani konduktor zaniechała wykonywania obowiązków służbowych na dość długo, bo siedziała sobie obok i z entuzjazmem patrzyła, jak się wrabia koraliki w szydełkowe wyroby.
I uświadomiłam sobie, że do tej pory nie pokazałam Wam nic, co zrobiłam dla Ślubnego. To karygodne zaniedbanie nadrobię przy okazji następnego wpisu, a tymczasem lecę pakować gry komputerowe Ślubnego, które wyjeżdżają jako następne.
No, coś Ty! Po Hammondzie spodziewałabym się bardzo interesującej lektury. ~^^~
OdpowiedzUsuńLampy będą się kurzyć jak nieboskie stworzenia, ale rzeczywiście przyciągają wzrok! *^v^*
Nigdy nie robiłam robótki z wrabianiem koralików, to musiało zająć trochę czasu... ^^
Pracowity weekend, nie ma co! A Mały po prostu pokazał, że z nim nie będzie żadnego kłopotu, on sam się zapakuje i przeprowadzi. *^v^*
Ciekawa jestem tych lamp...hmm awangarda. Kotecek się już nie może doczekać. Uważaj kochana żeby gdzieś do pudła się nie wpakował i nie wyjechał bez Waszej wiedzy. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńLampy fajne, tylko faktycznie kurzozbieralne. Ale co tam. Pokaż mi coś, co nie zbiera kurzu w domu :)Z drugiej strony macie w domu niezłą miotełkę, która pewnie z chęcią z pudełka przeskoczy na lampę i ją odkurzy :) Pozdrawiam i z lubością równą lubości patrzenia na gres, patrzę na górę Wrzosowiska :)
OdpowiedzUsuńLampy wyglądają ciekawie, bardzo innowatorskie. Z pewnościa kuchnia będzie w nowoczesnym stylu. Czekamy na dalsze raporty z przebiegu prac :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa lampa. Ja zamówiłam jakiś czas temu lampę szklaną przez net, niestety dwa razy już przysłali potrzaskaną, a teraz czekam na zwrot kasy. Reklamacja pierwszej trwała ponad miesiąc. Masakra. Szaliczek bardzo fajny i w moich kolorach. :):)
OdpowiedzUsuń@ Brahdelt - no jakoś Hammond umiejętności pisarskich nie posiada, stanowczo wolę drugiego z trójki - Clarksona i jego książki. A lampa jest pokryta akrylem, więc powinna się przynajmniej dobrze odkurzać.
OdpowiedzUsuń@ Monika Magdalena - uwierz, że sprawdzamy każdy karton i torbę przed wyniesieniem z domu, bo nigdy nie wiadomo, czy się Mały gdzieś nie zapakował.
@ Magdor - tak jak pisałam Brahdelt, lampy są pokryte akrylem, więc powinno się je łatwo czyścić. I masz 100% racji pokaż mi coś, co się w domu nie kurzy :)
@ Susanna - jeśli wszystko pójdzie bez problemów, to w weekend powinniśmy mieć możliwość zorganizowania małej sesjo fotograficznej na Rogu Renifera i nie omieszkam się widoczkami podzielić :)
@ Macchiato - cieszę się, że szaliczek się spodobał. A z zamawianiem w sklepach internetowych i na Allegro zawsze jest ryzyko, ale (i tu odpukuje w niemalowane drewno całą pięścią) do nowego mieszkania zamawialiśmy całe mnóstwo rzeczy z Internetu (łącznie z płytkami do łazienki, lampami, podłogami, prysznicem itp.) i wszystko przyszło bez skazy i zgodnie z zamówieniem.
No, to masz szczęście. :) Najgorsze, że to była moja wymarzona lampa do sypialni w świetnej cenie.
OdpowiedzUsuńA Kocur też się już widzę zapakował :)))
OdpowiedzUsuńSzaliczek piękny taki subtelny - w sam raz na początek wiosny ;-))) (przynajmniej dla mojej garderoby) - choć do białej, grubaśnej kurtachy zimowej i anty-mrozowej też by pasował! :)
@ Pracownia Weekendowa - utalentowanego mam kota :) A szaliczek rzeczywiście do grubej puchówki też by się sprawdził.
OdpowiedzUsuńo jezusie, respekt!! jeśli chodzi o koraliki bo to jest mega robota takie dłubanie..ja w sumie uwielbiam ..w sumie to chyba dlatego że konserwacja zabytków miała być moją pracą i jakoś tak lubię się dłubać.
OdpowiedzUsuńNo tak, przy konserwacji zabytków cierpliwość i uwielbienie do dłubaniny to konieczność. A czemu jednak nie konserwacja zabytków???
UsuńMiałam do wyboru konserwacje zabytków...albo iść na studia żeby znaleźć męża :) hahhahah oczywiście żartuje tylko moja ciocia jak się dowiedziała, że będę studiować elektronikę i że na 240 osób jest 15 dziewczyn to tak stwierdziła. A po prostu jakoś tak wyszło,że mi się nie udało zrobić teczki do końca (jakoś strasznie długo mi idzie malowanie obrazów i jeszcze jestem ciągle niezadowolona z tego co namaluje..gdyby tylko rysunki były to pewnie nie miałabym męża :)
UsuńRozumiem :))) Mąż mam nadzieję wynagradza oddalenie od zabytków.
UsuńW całej rozciągłości :)
Usuń