Dziś już bez gościnnych występów Ślubnego, ale to nie znaczy, że jeszcze raz tu nie zawita. Owszem, pojawi się, kiedy uda mu się przygotować filmik z mediolańskich wojaży. Była szansa, że filmik byłby gotowy już na dzisiaj, ale... wczorajszo wieczorna determinacja Ślubnego, żeby go wykończyć skończyła się moim warczeniem i pokazywaniem prawego kła w górnej szczęce, bo mi Ślubny za głośno i za często... myszką klikał... no co ja poradzę, że miałam przed północą wścieklicowy nastrój. Ale dzisiaj ma pozwolenie na klikanie w dowolnych porach i będzie kończył.
***
Od razu też uprzejmie doniosę, że jeżeli ktoś ma chęć na pooglądanie większej ilości zdjęć zrobionych ręką Ślubnego na mediolańskich targach, to może zajrzeć na Domosferę, który to portal uzyskał pozwolenie na wykorzystanie jego fotek.
***
A teraz do tematu głównego, czyli do prezentów. Najzabawniejszym, najbardziej zaskakującym, najśmieszniejszym i w ogóle naj, naj jest ten:

Wszelka konsternacja na Waszych twarzach jest uzasadniona :))) To jest Spaghetti Monster, czyli polski pomysł na przybornik biurkowy, o którym więcej można sobie poczytać tutaj. Ślubny przywiózł z targów biały, żeby pasował do kuchni, ale powstają one we wszystkich kolorach tęczy.
Mój Spaghetti Monster został natychmiastowo wykorzystany jako miejsce na pałętające się po szufladach i blatach kuchennych szydełka.

Proste, genialne, komiczne, użyteczne. A dodatkowo nieodmiennie kojarzy się z Latającym Potworem Spaghetti.
Oprócz tego dostałam nową edycję moich ulubionych perfum Acqua di Gio Armaniego, czyli tym razem Acqua di Gioia.

I w sumie perfumy jako prezent od męża dla żony to nic nadzwyczajnego, ale co powiecie na to???

Jedwabna bluzka od tak topowej projektantki, że ja nawet jej nie znam, ale co tam :))) Jedwab z odrobiną lycry. Muszę tylko do niej schudnąć, bo przy takiej tkaninie wyłażą niestety na wierzch wszelkie zimowe zapasy tłuszczyku. Przynajmniej mam motywację.
Bardzo podoba mi się rozwiązanie kwestii zaszewek:

I rozszerzane mankiety rękawów, zapinane na guziczek:

I jakby któraś z Was miała jeszcze jakieś wątpliwości, że ja mam nadzwyczajnego męża, to proszę bardzo ostatni prezent, od razu zaznaczę, że rozmiar idealny!!!

Skąd on wiedział, że marzyły mi się czerwone buty na koturnie, to ja nie mam pojęcia, bo słowem się nie zdradziłam. Po prostu mu się spodobały i kupił. Wzbudzając lekką sensację w sklepie, bo mamy ten sam rozmiar stopy, więc po prostu przymierzył koturny... nie chce powiedzieć, czy próbował się w tym przejść, ale żadnych widocznych uszkodzeń ciała na skutek utraty równowagi nie dostrzegłam. Ale stwierdził, że "buty są stabilne", więc w sumie nie wiem...
Żeby nie było prezenty dla siebie także Ślubny zakupił: głównie ubraniowe, w tym krótkie spodenki, które od pierwszego rzutu oka zostały ochrzczone "obrusem kuchennym" - piękna biało-czerwona krateczka obrusowa :))))
***
To teraz będzie kocio, bo zaraz znowu usłyszę, że kota nie było. Głównym zajęciem kocia jest oswajanie tarasu i oswajanie się z tarasem. Polega to głownie na siedzeniu przed drzwiami tarasowymi i gapieniu się... gdzieś:

Ale bywają już takie momenty, że ciekawość przewyższa obawy i kocia wynosi na zewnątrz:

A później trzeba odreagować stresy, najlepiej na śpiąco-leżąco, czyli tak:
***
Robótkowo... wstyd się przyznać, ale niewiele się dzieje, bo pracuję więcej niż ustawa przewiduje. A jak nie pracuję, to śpię, bo już na nic innego nie mam nastroju. Ponadto pogoda zachęca raczej do wybywania na zewnątrz, w tym do płożenia się w czasie wolnej godziny między zajęciami na słońcu na tarasie.
Powoli dziubię Rudości i jestem na etapie dekoltu (jednak będzie duży, półokrągły). To turkusowe to szydełkowy łańcuszek, na którym są oczka, z których będę robiła w dół rękawy.
Powstał oczywiście Prezentowy Obrus Cioci Maryli, który jutro będę blokować - relacja, jak zapowiadałam, prawie na żywo na blogu. Bez blokowania wygląda tak:
No i oczywiście supłam sobie frywolitkowe "wprawki". Tym bardziej, że Rodzona Moja Mamusia zaopatrzyła mnie w dwa nowe czółenka do frywolitek z szydełkami na końcu i powinnam je w końcu przetestować.
***
To ja wezmę sobie Rudości i "Wywiad z wampirem" A. Rice w formie "słuchalniczej" i pójdę na taras korzystać z pogody.