Połknęłam bakcyla. Najprawdopodobniej popijając go kawą. Duży chyba nie był, bo się nie zakrztusiłam, ale moc ma! Co najmniej jak magiczny napój druida. Bakcyla nazwiemy sobie roboczo Wawelskim.
Siadłam wczoraj. Otoczona kłębkami nitek grubszych i cieńszych (te cieńsze szybko miotnęłam w kąt, bo się nie sprawdziły w czasie treningu) włączyłam znalezione wcześniej lekcje frywolenia (gdyby ktoś był zainteresowany to są TUTAJ z angielskimi i hiszpańskimi napisami) i z determinacją zaczęłam od odcinka pierwszego kursu - nauka motania nitek na czółenko. Okazało się, że jestem pojętna nadzwyczaj, bo pierwsza lekcja została opanowana w pełni :))). Lekcja druga - wiązanie podstawowych węzełków (przepraszam doświadczone miłośniczki frywolitek, ale moje nazewnictwo jest nieortodoksyjne i mające mało wspólnego z regułami sztuki). I tu się okazało, że owszem węzełek składający się z dwóch półwęzełków motam perfekcyjnie, bo mi się z węzełkami z makramy skojarzyło natychmiastowo, ale... nie tą nitką, co trzeba. Jakieś trzydzieści sekund zajęło mi zdiagnozowanie, co ja tu źle nawijam. Skorygowałam swoje błędy i wypaczenia i przeszłam jednym ciągiem do robienia kółeczek i kółeczek z jęzorami. I czułam się jak czterolatek, którego uczą pisać i każde kółeczko i każda laseczka to wielkie wyzwanie - mam tak samo, każdy ruch jest głęboko przemyślany, a w myślach non stop powtarzam: "góra, dół, góra, dół". Ale poczułam się mocno rozentuzjazmowana i nawet z rozpędu nauczyłam się, jak się łączy elementy.
Szczęśliwam niemożebnie. Jeszcze raz dziękuję Patrycji, bo gdyby nie ona... to żaden Wawelski bakcyl nie zainfekowałby Rogu Renifera. Będę ćwiczyć. Będę motać i prawie jak ten świstak - zawijać te węzełki.
A teraz - jak obiecywałam, ku uciesze gawiedzi - efekt pierwszych dwóch godzin nauki, czyli zdjęcie pierwszych frywolitkowych elementów, w wersji intensywnie kreatywnie nieporadnej.
Ale trzy wolne dni to nie były tylko działania frywolne. Skończyłam haft niespodziankowy!!! To była bardzo przyjemna dłubanina. Ale oprócz tego zaczął powstawać Prezent dla Cioci Maryli. I pisałam wcześniej, że będzie chusta. Jednak pomysł ten przeszedł nieznaczną transformację ideową i powstaje na drutach, ale nie chusta, tylko... obrus. Ciocia Maryla posiada domek letni, czyli wielką, wiejską hacjendę, urządzoną w stylu bardzo rustykalnym i Ślubny (ciocia jest od Ślubnego, więc ma coś do powiedzenia w kwestii prezentu), zasugerował, żeby jednak nie chustę tylko właśnie obrus, bo Ciocia Maryla lubi, ceni i eksponuje na powierzchniach płaskich w posiadłości ziemskiej. Mnie tam bez różnicy, półkole czy całe kółko.
Będzie takie oto cudo i ja naprawdę nie planowałam, że to będzie kolejny projekt z lekko stylizowanym motywem pawich oczek!!! Wzór wybierał Ślubny i to przez niego znowu będę robić swój ulubiony i ostatnio nadmiernie eksploatowany wzorek. Obrus powstaje w kolorze beżowym, chociaż nie wykluczam, że poszczególne kręgi wyraźnie różniące się wzorem będą także w bieli i brązie, ale to na razie pomysł.
Zaczęłam dzisiaj rano i przez chwilę miałam wrażenie, że nie ogarnę tej materii: sześć oczek na trzech drutach... rewelacja, więcej metalu niż nitki. Ale po nierównej walce, przerobieniu pierwszych pięciu rzędów i rzuceniu przez zaciśnięte zęby paroma soczystymi przekleństwami w języku rosyjskim, wyszłam na przysłowiową prostą i teraz jest miodzio i pełen relaks.
I specjalnie dla Izy - druty numer 2 i 1/2, ale zaraz będę przechodzić na oszałamiające 2 i 3/4.
To ja się oddalę i słuchając "Middlemarch" pani Eliot (recenzja jest tu, a angielska wersja audio jest tu, tylko nie wiem, jakiej jakości) rozpędzę się z tym obrusem, to może uda się go skończyć do końca tygodnia - nadmierny optymizm chyba jeszcze nikomu nie zaszkodził.
podziwiam za cierpliwosc..ja wciaz nie moge zabrac sie za frywolitki....pozdrawiam ania
OdpowiedzUsuńJeśli masz w planach, to nie odkładaj - bardzo przyjemne zajęcie i kompletnie inne od szydełka i drutów.
UsuńBakcyl ale jaki...niesamowite te wzory i kolorki fajne, ależ cuda taką metodą można wyczarować, nawet całą kiecuszkę:]
OdpowiedzUsuńMasz rację - wszystko można, chociaż ja jestem na tak wstępnym etapie, że szczytem moich marzeń jest zakładka do książki lub mini serwetka na stolik dla lalek :)))
Usuńdziękuję za dedykowany donos w sprawie rozmiaru - jak Ty wiesz, że dla mnie rozmiar ma znaczenie ;P
OdpowiedzUsuńobrus zapowiada się obłędnie, zawsze marzyło mi się zrobienie takiego, tylko nie mam dla kogo ;)
ciekawość odnośnie tajnego haftu zżera mnie straszliwie!
a u mnie, niestety, niepomyślne wieści. wszelkie znaki na niebie (czyli w Internetach) i ziemi (czyli po wizycie u fizjoterapeuty) wskazują na to, że dopadła mnie cieśń nadgarstka i se nie podziergam w najbliższych tygodniach...
zostaje mi czytanie u innych (choć i myszka mrowi mnie w paluszki), więc proszę dużo pisać i pokazywać! no!
W sprawie rozmiaru zawsze pamiętam o dedykowanym donosie :))) Obrus zrób dla samej przyjemności - zawsze się znajdzie ktoś, kogo można nim obdarować. Zżeranie przez ciekawość bolesne nie jest (wiem, bo mnie też czasami zżera :)))), ale jeszcze chwila, jeszcze momencik. Z Twoim nadgarstkiem, to nieciekawie, bo z tego, co wiem, to podstawą powrotu do zdrowia jest nieprzeciążanie łapki... Może chociaż biżuteria wchodzi w grę, bo przy jej tworzeniu nie obciążasz chyba samego nadgarstka zbytnio???
UsuńI w ramach poprawiania Tobie humoru i przyczyniania się do szybszej rehabilitacji będę pokazywać, tym bardziej, że obrus pewnie będzie rósł dość szybko i na pewno będą następne frywolitkowe koszmarki :)
Znając Twoje tempo - uda się, uda! *^v^*
OdpowiedzUsuńTakie wiejskie posiadłości wyglądają świetnie przyobleczone w koronki na stołach czy w oknach, wzór przepiękny, gdybym tylko miała miejsce na mały okrągły stoliczek, ech... ^^
A pętelki wychodzą Ci całkiem do rzeczy, lada dzień zrobisz nimi całą chustę! Zdolna bestyja! ~^o^~
Ciocia jest majowo rodzona, więc zapas czasu jest spory, ale ja chcę szybko, żeby zabrać się za wszelkie inne projekty pokutujące i bardziej rozrywkowe. Wiejska posiadłość Cioci Maryli to jest 200 metrów kwadratowych na dwóch poziomach, a wszystko to przeniesiony mazurski drewniany dom. Całość ma rewelacyjny klimat i co by nie mówić o Cioci Maryli, to ma dar do tworzenia cudnie zagraconych wiejskich wnętrz.
UsuńA węzełki mam zamiar doprowadzić do perfekcji, bo efekt frywolitkowej koronki mnie zachwycał, zachwyca i pewnie nie przestanie.
trzeba napisać do jakiegoś ministra... żeby Tobie jakieś ograniczenie prędkośći wprowadził... oj zzielenieję z zazdrości doszczętnie, jak skończysz obrus do końca tygodnia :) ja się miotam między statystyką, popgenem i gimpem, nie ma rady, mgr się sama nie napisze. I durna obok stołu maszynę sobie postawiłam i sobie "paczę" na nią albo wręcz na nią wchodzę...
OdpowiedzUsuńA frywolitkowe cacka pikne som Ci powiem :) ale jak się na czułenku robi- zabij- nie wiem, ja na igle supłałam, mama kolczyki nosi :) jest taki blog "milczenie nitek" o ile się nie mylę- zajrzyj tam- masa inspiracji :)
A do którego ministra, tego od policji czy od transportu??? I, jeśli Cię to pocieszy, to ja w czasie pisania swoich prac dyplomowych (a pisałam dwie na raz), to przez prawie rok drutów nawet do ręki nie wzięłam.
Usuń"Milczenie nitek" to jest właśnie blog Patrycji odpowiedzialnej za to moje szaleństwo :) I zgadzam się - masa inspiracji.
Zazdrościmy turbodoładowania:)))
OdpowiedzUsuńTo tylko tak wygląda, w rzeczywistości, to krasnoludki :)))
UsuńPodziwiam wyroby frywolitkowe!
OdpowiedzUsuńJa stworzyłam kiedyś garść kolczyków na igle, rozdałam prezentowo, kupiłam czółenko i później już nic więcej nie stworzyłam..;)
Trzymam kciuki zatem i czekam na dalsze efekty pracy:)
A obrus, to dla mnie magia więc tym bardziej jestem pod wrażeniem:)
Dziękuję za wszystkie pochwały. Ja się długo zastanawiałam - igła czy czółenko, ale Patrycja, dostarczając sprzętu, rozwiązała moje dylematy :)))
UsuńFrywolitki nie dla mnie więc tym bardziej podziwiam za zdolności :)
OdpowiedzUsuńTeż myślałam, że nie dla mnie, ale okazuje się, że jednak jest ok.
UsuńPrzy Twoim tempie niewykluczony, że optymizm zmieni się w fakt.
OdpowiedzUsuńJuż widzę, że trochę przesadziłam z tym optymizmem, ale w przyszłym tygodniu na pewno skończę.
UsuńPierwsze naukowe frywolitki ładne bardzo, w takim tempie pewnie w następnym wpisie będzie zakładka do książki :) A obrus piękny, mnie też ciągnie do dużych form, ale w mojej rodzinie wiejską hacjendę posiada wujek wdowiec, więc chętnego odbiorcy brak :/
OdpowiedzUsuńMam w planach jakąś mini serweteczkę. A obrus zrób, choćby dla siebie, będziesz miała "od wielkiego święta".
UsuńJejku, czekam niecierpliwie na ten obrus. Lubie takie klimaty, ale mogę tylko pooglądać u innych. Kiedyś też próbowałam frywolitek. Nic mi nie wyszło. Jestem chyba zbyt niecierpliwa. Czółenko powinno być wielkości piłki do rugby:)
OdpowiedzUsuńA ja mam odwrotne potrzeby, żeby to czółenko było jak najmniejsze :))) A obrus w całości na pewno w przyszłym tygodniu :)
UsuńI pierwsze koty za płoty :) Supłaj, supłaj i koniecznie pokazuj, bo czekam z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńA obrus dopisałam do listy "koniecznie muszę zrobić" :D
Obrus jest milusiński w robieniu i szybko przyrasta :))
UsuńA główny atak supłania planuję na przyszły tydzień - Ślubnego nie będzie, spokój będzie i będę mogła sobie posupłać bez przeszkód.
Obrus zapowiada się pięknie!
OdpowiedzUsuń