Do tej pory nie pisałam o tym za dużo,
bo wszystko się działo maksymalnie wirtualnie. Prawie od roku Ślubny użerał się z
bankami (cud, że żadne z nas nie zwariowało, chociaż było blisko) i
hasaliśmy po sklepach internetowych, wybierając materiały wykończeniowe,
ale... dwa dni temu odebraliśmy klucze i z rzeczywistości wirtualnej
przeszliśmy do gigantycznego realu :)
I tak, bez robienia sobie żartów, nasz nowy adres to ul. Rogu Renifera :))) Na dowód tabliczka bez fotomontażu.
Blok jest mały, siedem mieszkań (przy okazji na zdjęciu widać mój własny ulubiony samochodzik, zwany pieszczotliwie Batmobilem).
Nasze mieszkanie jest dwupoziomowe i zajmuje całe (!) trzecie i czwarte piętro. Na tym pierwszym poziomie jest dodatkowo gigantyczny taras. A drugi poziom to antresola ze skośnym dachem.
Taras ma 70 metrów kwadratowych i mam zamiar nadużywać go przez trzy pory roku. Robić na drutach na nim będę, czytać, a nawet ćwiczyć jogę, a co! (Na zdjęciu widać część zasadniczą, ale taras jest z dwóch stron, ma kształt litery L. Ta druga, na zdjęciu niewidoczna strona, jest nieco węższa.)
I jeszcze widok na wewnętrzne podwórze, z placem zabaw (co mnie mniej interesuje) i z fontanną (co mnie niewiarygodnie bawi). To jest widok z tej węższej strony tarasu.
I teraz uwaga! Będę chwalić Ślubnego. Zaprojektował nasze obecne mieszkanie (dzięki czemu nie mieliśmy żadnych kłopotów z jego sprzedaniem - sprzedało się w ciągu dwóch tygodni od momentu wystawienia oferty), więc nawet nie przyszło mi do głowy, że mógłby nie projektować nowego. Poniżej wizualizacja całości.
Na wizualizacji widać, jak będzie wyglądać mój Kącik Szalonej Rękodzielniczki na antresoli (zaczyna się 1:27).
Mam nadzieję, cichą, cichutką, że Boże Narodzenie będziemy już świętować na Rogu Renifera. Będzie adekwatnie :)
Mam nadzieję, cichą, cichutką, że Boże Narodzenie będziemy już świętować na Rogu Renifera. Będzie adekwatnie :)
A żeby nie było tak "bezrobótkowo"... na Rogu Renifera trzeba się zimą właściwie ubierać. Robiąc porządki z zimowymi szalami, czapkami i rękawiczkami, znalazłam cudownie miękki, wściekle czerwony szalik, którego nie założyłam ni razu, bo jest idiotycznej długości. (Kolor na zdjęciu ma się nijak do rzeczywistości. Aparat odmawia robienia tak krwawych fotek.)
Szalik sprułam, przerabia się na otulacz, a dodatkowo dorobię do niego rękawiczki. (Poniżej kolor bliższy rzeczywistości, ale i tak niewystarczająco tętniczy.)
A teraz zmykam na kawę. Miłego weekendu.