Wpis powinien mieć podtytuł i to pisany wcale nie najmniejszą czcionką: "Intensywni stają się jeszcze bardziej kreatywni albo... zwariowali". Powody i objawy szaleństwa będę tłumaczyć w części trzeciej.
***
Część pierwsza - Paczka zupełnie niespodziewana
Zziajany świątecznie pan listonosz wdrapał się wczoraj na nasze trzecie piętro i w tempie jamajskiego sprintera: "dzieńdobrnął", pomachał przesyłką, wcisnął mi w lewą dłoń papierek do podpisania, w prawą długopis firmowy, odebrał rzeczone przedmioty, obdarzył paczuszką i "wesołoświętując" już ze schodów, zniknął. A ja zostałam, nieco oszołomiona tempem, z paczką zupełnie niespodziewaną.
To może ja pokażę zawartość:
Pisk zachwytu, jaki się ze mnie wydobył, Gardenia powinna bez problemu usłyszeć u siebie, bo piszczałam długo, z uczuciem i bez opamiętania.
Gardenio!!! Z całego serca dziękujemy za przepiękne bombki i za serdeczne życzenia! Dziękujemy, że widząc takie cuda, pomyślałaś o nas. I za przepiękną kartkę również.
W życiu nie miałam takich pięknych bombek. Na razie stoją na widocznym miejscu na półce, ale jutro zawisną na honorowym miejscu na naszej choince. Bardzo, bardzo dziękujemy!!! I proszę, jeśli będziesz miała okazję, to przekaż autorom tych cudowności, że tworzą zachwycające świąteczne ozdoby.
***
Część druga - Odyseja hydrauliczna
Wczoraj w komentarzach
pod niedzielnym "awaryjnym wpisem" Martuuha dopytywała się, czy po bliskich spotkaniach z "wodną siłą fachową" będę mogła napisać, że w ich trakcie nie ucierpiał żaden hydraulik... cóż, cudem chyba, ale nie ucierpiał.
Powtórzę tutaj to, co napisałam jej wczoraj - wnioski mam dwa. Po pierwsze grupa zawodowa hydraulików okazuje się towarzystwem, któremu zupełnie brakuje jakiejkolwiek etyki zawodowej. Na dodatek klient, nawet klient machający plikami banknotów emitowanych przez NBP jest dla nich jednostką zbędną, która z ich wszechświata powinna zniknąć i przestać się naprzykrzać. Stres klienta jest tylko i wyłącznie powodem do wydawania dźwięków rechoczących i wygłaszania złośliwości. Chęć niesienia jakiejkolwiek pomocy nie istnieje.
Po drugie - znowu okazuje się, że jak nie masz znajomości, to nie masz wody, ale za to masz wielki problem. Jedynie hydraulik przysłany "po znajomości" w ogóle chciał palcem kiwnąć. Dosłownie! Bo dwóch poprzednich ograniczyło się do stania nad tym nieszczęsnym bidetem, za którym, w pionie wod.-kan. lała się woda i patrzenia z politowaniem na mnie i moje zestresowane oblicze. Zdania "Ja się nie podejmuję." nasłuchałam się za wszystkie czasy, bo okazuje się, że hydraulicy mają je gdzieś tam nagrane i odpowiadają nim na wszystkie zdania zaczynane przeze mnie od: "A czy może pan chociaż..."
Hydraulik "po znajomości" wszedł, zaczął od zdjęcia bidetu, zdiagnozowania, gdzie się leje, wymiany jednej złączki (czy jak się tam to małe takie nazywa), a później założył bidet, zasilikonował na nowo, wytarł mi ścianę i było po problemie. Półtorej godziny i mogłam odetchnąć, odzyskując zadowalający poziom cywilizacji.
Ale jest jeden pozytywny aspekt tego całego zamieszania - teraz już mamy hydraulika "na telefon" i to zgodnie z jego zapewnieniami - telefon całodobowy. "Jak się coś będzie działo, to niech pani od razu dzwoni i się nie zamartwia, bo to zdrowia szkoda."
Ja jednak poproszę, żeby się już długo nic nie działo.
***
Część trzecia - Stajemy się jeszcze bardziej kreatywni... albo ktoś tu zwariował :)))
Przy okazji testowałam
nową stopkę do wszywania sznureczków. Z sukcesem! Bo gdybym miała przyszyć tyle metrów sznurka "na oko i z ręki", to prawdopodobnie odmówiłabym działań po pierwszych trzydziestu centymetrach. A tutaj - po pierwszych kilkudziesięciu centymetrach, kiedy już przekonałam się, że stopka "sama szyje" i nie muszę pilnować każdego milimetra, bo żadnych skłonności do skręcania nie wykazuje, poczułam się zrelaksowana i leciałam te metry przyszywanego kordonka bez żadnej walki.
Efekty przyszywania widać w zbliżeniu poniżej:
Wszystkie linie proste to przyszywany maszynowo kordonek. Wszystko, co powyginane to haft ręczny tym samym kordonkiem. A nutki powstały z resztek białego filcu, przyciętego i przyszytego ręcznie.
W całości efekty wczorajszego szycia, haftowania i przyszywania wyglądają tak:
Od razu się przyznam, że pozwoliłam sobie na drobny, niewinny żart muzyczny - na bank się ktoś z nut doczyta, jaka to melodia :))))
I tak Wam pokazuję tą "samoróbną" pięciolinię o rozmiarach mniej więcej 30 na 140 centymetrów. O filcu i przyszywaniu sznureczków piszę, ale po co toto, do czego toto i z jakiej okazji toto nadal ani słowa.
Cóż, pokrowiec mi potrzebny, żeby przykryć zupełnie szalony prezent świąteczny od Ślubnego...
Ślubny ogłosił rok 2014 rokiem spełniania muzycznych marzeń z dzieciństwa i tak, dostałam pianino...
Tu powinniście sobie wyobrazić mnie z głupawym, ale najszerszym i najszczerszym uśmiechem na świecie :)))) Oznacza to, że rok 2014 będzie bardzo pracowity, bo będę usiłowała pogodzić pracę zawodową, "rozrywki kurzo-domowe", czytanie, robótkowanie, francuski i pianino, a czwartą ręką będę głaskać kota i poprawiać krawat mężowi. :))) Jak ja lubię mieć intensywne plany. Kompletnie szalone, bo na pianinie grałam w swoim życiu przez trzy tygodnie, kiedy miałam naście lat. I będę się uczyć przed czterdziestką... Dobrze chociaż, że nuty czytać umiem, poczucie rytmu mam i szeroki rozstaw zwinnych paluszków w obu dłoniach. Ale to i tak szalone!!! Kompletnie.
Ale!!! Gdyby się komuś wydawało, że Ślubny też będzie łupał w klawisze, to od razu spieszę donieść, że to nie było jego marzenie z dzieciństwa. O nie! Ślubny nie jest grzecznym facetem we fraku...
Na razie nic nie mówi, że chce pokrowiec na swoją nową miłość. Ale za to już uprzedził, że będzie chciał jakiś oryginalny, przez żonę stworzony pasek do niej.